Osierocona córka prezydenckiej pary udzieliła tygodnikowi „Gala” bardzo szczerego i osobistego wywiadu, który dotyczył pilnie strzeżonych do tej pory sekretów rodzinnych. Zwierzyła się magazynowi, że: „Zdecydowała się wyjść do mediów, bo chcę dać świadectwo. Robi to ze względu na pamięć o moich rodzicach”.
Tragedia jaką przeżyła zamknęła beztroski rozdział w jej życiu, ale dzięki niej przekonała się też jak wiele może znieść. - Wiem, że w życiu wiele nas może jeszcze spotkać. Nie boję się - przekonuje.
O katastrofie do tej pory nie mówiła wcale.
Przerwała milczenie i otworzyła się chociaż w wywiadzie nie brakowało momentów gdy do jej oczu cisnęły się łzy, a głos grzązł w gardle. Na pytanie czy nie czuła złości na los odparła - Nie. (...) czuję jakby ktoś wyszarpał część mnie. I człowiek zostaje taki bezradny. Rozpacz mija. Ale został ból. Taki tlący się ból. Rana, o której wiem, że się nie zagoi...
W końcu przyznała wzruszona - Budzę się w nocy. Jestem zlana potem. To jest we mnie...
Marta Kaczyńska-Dubieniecka o tragiczniej śmierci rodziców dowiedziała się z telewizji kiedy z córkami: Ewą i Martynką jadała śniadanie. Na ekranie stacji tvn24 przeczytała pasek z informacją, że prezydent Lech Kaczyński nie żyje.
Córka prezydenckiej pary spędziła najczarniejsze chwile swojego życia w otoczeniu najbliższych przyjaciół. Był też przy niej stryj Jarosław Kaczyński i mąż Marcin. O katastrofie tupolewa i śmierci dziadków natychmiast powiedziała swoim dzieciom.
- Widziały, że jestem zdenerwowana, że płaczę. Starałam się ich nie oszukiwać. Wzięłam je delikatnie za ręce, klęknęłam i powiedziałam spokojnie: „Stało się coś złego. Rozbił się samolot. Dziadek Leszek i babcia Marylka nie żyją”. Ewa nie chciała mi wierzyć. Powiedziała potem, że uwierzyła, gdy zobaczyła dwie trumny. Martynka wciąż to trawi. Jak mantrę powtarza: „Samolot się rozbił, dziadek i babcia nie żyją”.
Zdradziła także, że porządkując rzeczy w Pałacu Prezydenckim znalazła pamiętnik mamy, ale nie miała czasu jeszcze go przeczytać. - Znalazłam też kopertę z odręcznym pismem taty. Myślę – do wyrzucenia. A tam, patrzę, napisane: „Babus – płaszcz”. Pieszczotliwie mówił na mamę „Babus”. Zamiast prezentu dał mamie pieniądze na święta, żeby sobie kupiła płaszcz, taki, jaki chciała...