- Pamięta pan pierwszy dzień, moment, gdy spotkał Anię?
- Mogę nie pamiętać, że to był pierwszy dzień, ale na pewno mogę powiedzieć, że moją uwagę zwróciła jej nieprzeciętna uroda, chwilę później moją uwagę zwróciła jej żywiołowość, otwartość. Potem w trakcie pracy okazało się, że jest bardzo utalentowana i zasługuje na to miano, którym my się nazywamy - aktorami. Z rozmów wiem, że chciała zmierzać do teatru, i było to możliwe, gdyby nie choroba... To była niezwykle utalentowana osoba! I ta adoracja publiczności, co prawda z okazji fatalnej zupełnie, bo śmierci, świadczy o tym, jakim ona była człowiekiem, jak wspaniale ludzie ją oceniają.
- Wiedział pan, że to tak poważna choroba?
- Zdawałem sobie z tego sprawę, bo znałem kogoś, kto na to samo chorował. Wiedziałem, że trzustka jest przypadkiem beznadziejnym, no chyba że są tysiące dolarów... Krzysiek Kolberger miał to szczęście, i chwała Bogu, że trafił na jakąś fundację. W jego przypadku wpompowano piekielne pieniądze na najbardziej nowoczesne lekarstwa i rzeczywiście przedłużono mu życie.
- Czy potrafi pan zrozumieć tę śmierć?
- Nie, ale śmierci nie trzeba rozumieć, bo ona jest. Umiera wspaniały człowiek, ale i drań. Jak umiera bardzo przyzwoity, kochany, pytamy: dlaczego?
Zobacz: Wzruszający LIST mamy Ani Przybylskiej: Dałam ci dar życia, lecz niespodzianie zabrał go los...
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail