Wszystko sobie dokładnie zaplanował. Najpierw postanowił zabić żonę. Poczekał więc, aż córki wyjdą z domu. Potem zakradł się cicho i stanął za plecami kobiety. W ręce trzymał nóż. Podniósł ostrze i z całej siły zatopił je w karku Barbary G. (38 l.). Krew bryznęła na ściany, ale to go nie powstrzymało. Wyjął nóż z rany i dźgnął ponownie. A potem jeszcze raz... Jak się dowiedzieliśmy, Adam G. zadał żonie siedem ciosów w plecy. Nie miała szans tego przeżyć.
Potem morderca schował ciało ofiary do wersalki. Nie zaznał jednak spokoju. Najwyraźniej irytowały go dwa koty, które przerażone biegały po mieszkaniu. Złapał je, udusił i tak jak wcześniej żonę - wrzucił zwierzaki do wersalki.
Pozostało mu tylko czekać na powrót córek. Zerwał się, kiedy usłyszał hałas pod drzwiami. Nacisnął klamkę i... zobaczył teścia.
- Basi nie ma w domu, dziewczynek też - szybko spławił mężczyznę. - Przepraszam, jestem zajęty - zamknął mu drzwi przed nosem.
Teść odszedł, a po kilkunastu minutach do domu przyszły córki - 16-letnia Dorota i 13-letnia Emma. Obie zabił, dźgając je nożem w czoło. Następnie ułożył ciała dziewczynek obok siebie i powiesił się w tym samym pokoju.
Sąsiedzi rodziny G. są w szoku. Nic nie wskazywało na to, by w rodzinie były jakieś problemy. Oboje pracowali. On zatrudnił się w firmie transportowej, ona była kucharką. W ostatnią niedzielę poszli nawet razem z córkami na mszę, a potem na wybory.
Co popchnęło Adama G. do okrutnego mordu? Policja na razie odmawia wyjaśnień.
- W tej chwili trwają czynności wyjaśniające - mówi jedynie Krzysztof Zaporowski z biura prasowego KWP we Wrocławiu.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Super Expressu na e-mail