Owa kuracja nie bardzo mu jednak wychodzi. Kiedy rozpędził do przeszło 100 kilometrów pełen ludzi pociąg (ograniczenie było do 40 km/h), miał aż 3 promile!
Wczoraj z rozbrajającą szczerością wyznał śledczym z Trzebnicy (woj. dolnośląskie), że pił zanim wsiadł do pociągu, w czasie prowadzenia wyładowanej dwoma setkami ludzi maszyny oraz po katastrofie. Schował się i koił nerwy mocnym piwem!
Usłyszał zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym. - Mężczyzna przyznał się do postawionych mu zarzutów - mówi prokurator Leszek Wojtyła z Trzebnicy. Maszynista pijak będzie miał teraz nie lada problem. Sąd zamknął go na dwa miesiące w policyjnym areszcie. Będzie tam czekał na proces i karę - nawet 10 lat więzienia.
Może za kratkami wreszcie wyleczy się z alkoholizmu. Artur K. przyznał wczoraj śledczym, że z nałogiem boryka się od dawna i był już karany za jazdę po pijaku. Motorniczym w PKP Intercity był zaledwie od dwóch miesięcy.