Portal polsatnews.pl donosi, że sprawa wyszła na jaw 15 października. To wówczas 40-letnia matka zaatakowała swoją córkę. Co więcej, poza biciem, podduszała ją przewodem od ładowarki telefonicznej. Przelało to czarę goryczy dziecka, które poinformowało o wszystkim swojego ojca, który przebywał za granicą. Ten zadzwonił do swojej rodziny i poprosił, aby ktoś udał się do lokalu, w którym mieszkała jego żona.
Maltretująca dziecko kobieta, gdy usłyszała dzwonek do drzwi, udawała, że nie mam jej w domu. Dopiero wezwana na miejsce policja dostała się do środka. Okazało się, że 11-latka ma siniaki, m.in. na klatce piersiowej, plecach i udzie. Tymczasem wyrodna matka złożeczyła kobiecie z rodziny męża "wypowiadając pod jej adresem groźby karalne i znieważając słowami powszechnie uznanymi za obelżywe".
Według prokuratury kobieta torturowała swoje dziecko od lipca ubiegłego roku. Miała ona, będąc pod wpływem alkoholu, wszczynać awantury domowe, w trakcie których popychała córkę, szarpała ją i uderzała po całym ciele. Dodatkowo miała także znieważać 11-latkę, poniżać i krytykować, ośmieszać oraz demoralizować poprzez używanie przy niej słów obelżywych słów. Dodatkowo śledczy podejrzewają, że kobieta zamykała córkę na balkonie i nie wpuszczała jej do domu, nie podawała jej posiłków oraz namawiała do samobójstwa.
Sąd przychylił się do wniosku prokuratury i aresztował kobietę na trzy miesiące. Co istotne, kobieta ostatecznie postanowiła przyznać się do większości stawianych zarzutów (odrzuca jedynie te, jakoby miała głodzić swoje dziecko i namawiać je do samobójstwa). Dodatkowo usłyszała także zarzuty kierowania gróźb karalnych do kobiety z rodziny ojca dziewczynki, która przyszła z interwencją. Grozi jej 10 lat pozbawienia wolności.
Pokrzywdzone dziecko przebywa z ojcem, który wrócił do Polski.