Z Katarzyną umówiliśmy się w czwartek w kameralnej knajpce na ulicy Karmelickiej w centrum Krakowa. Jest późny wieczór, restauracja zaczyna się powoli wyludniać. Tuż przed godziną 22 zjawia się Katarzyna. Jest bardzo grzeczna, przedstawia się i podaje rękę. Nie chce nawet słyszeć o jedzeniu, kawie czy choćby soku.
- Mam mało czasu - ucina.
Widać po niej zmęczenie, ale rozmawia bardzo rzeczowo, konkretnie. Nie wodzi wzrokiem po suficie, ale patrzy prosto w oczy. Czasem tylko zerka przez okno, czy ktoś nas nie obserwuje.
- To, co teraz przechodzę, to istny koszmar. Mam już dość tej całej sytuacji. Ludzie wytykają mnie palcami i obrzucają błotem - opowiada. By ukryć się przed światem, Katarzyna znowu zmieniła wygląd. Przefarbowała blond włosy i teraz znów jest brunetką. Jak wtedy, gdy wmawiała całej Polsce, że jej córka została porwana. Na nosie ma modne okulary. Jak się okazało kilka minut później, ta przemiana była niewystarczająca.
- Ha, ha, ha. Pewnie za chwilę wpadnie tutaj Rutkowski - słyszymy wesołą rozmowę młodych ludzi, siedzących kilka stolików dalej. Katarzyna nie reaguje, tylko patrzy wystraszonym wzrokiem.
- Muszę stąd wyjechać. Jak najszybciej. Najlepiej za granicę. Zrobiłabym to, ale nie pracuję, nie zarabiam. Moja rodzina mi nie pomoże, bo jest biedna. Nie mam nawet na bilet - żali się.
Sytuacja pogorszyła się po tym, jak Katarzyna uciekła przed badaniem wykrywaczem, które miał przeprowadzić pracownik Krzysztofa Rutkowskiego (52 l.). Potem doszły jeszcze przecieki z Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Według doniesień śledczy badają, czy Waśniewskiej ktoś pomagał w ukrywaniu zwłok Madzi, a biegli mieli orzec, że Katarzyna była zdolna do tego, żeby rzucić dzieckiem o podłogę. - Wiele bzdur napisano i powiedziano o mnie. Chciałabym, żeby kiedyś ktoś to wszystko wyprostował - mówi.
Na kluczowe pytanie o to, dlaczego uciekła przed wariografem i od swojego męża Bartka (23 l.), odpowiada krótko. - Nie mogę tego powiedzieć. To sprawa tylko między mną a moim mężem. Nagle podczas naszej rozmowy do restauracji wpada zdyszana przyjaciółka Katarzyny i nerwowo mówi, że muszą natychmiast iść. Matka zmarłej Madzi natychmiast wstaje od stołu, żegna się i znika między turystami przechadzającymi się po krakowskim Rynku. Następnego dnia udało nam się do niej dodzwonić. - Dajcie mi spokój, nie mam już nic, straciłam wszystko - powiedziała wyraźnie zdenerwowana. - Ale przecież to ty zostawiłaś Bartka - mówimy. Po chwili ciszy w słuchawce rzuciła: - Gdybym wam powiedziała, dlaczego to zrobiłam, dopiero byście o mnie źle pisali...