To, co wydarzyło się w poniedziałek na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, jest dla tej kobiety ciosem w samo serce. Łzy lecą jej ciurkiem.
- On był chory. Nie radził sobie ze swoimi problemami. Miał kłopoty z żoną. Dużo pił. Mój Boże! Byliśmy dwa razy w szpitalu, żeby ktoś mu pomógł, ale nikt nie chciał się nim zająć. To jest też moja tragedia. Moja śmierć. Umarłam razem z tymi ludźmi - łka roztrzęsiona.
Zobacz: Motorniczy prowadził tramwaj i pił wódkę! To przez niego zginęły dwie kobiety!
Z panią Stanisławą rozmawialiśmy na klatce schodowej bloku, w którym mieszka. W pewnym momencie ze swojego mieszkania wyszła sąsiadka. - Pani Stasiu kochana. Niech się pani trzyma. Musiało się coś stać. A może to hamulce były niesprawne? - mówiła. - Nie. Nie ma już żadnej nadziei. On był pijany - odparła załamana matka.