Pani Urszula tego dnia najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Jej sąsiedzi mówili nawet, że opuściła swoje mieszkanie. Ale ona tylko skryła się w nim przed swoim synem. Starała się sprawić takie wrażenie, by na osiedlu myślano, że jej nie ma w domu.
We wtorek wieczorem w oknach jej mieszkania było zupełnie ciemno. Gdy dzwoniliśmy do niej domofonem długo odpowiadała nam cisza. Dopiero za którymś razem kobieta podniosła słuchawkę.
- On nie ma po co tu wracać – mówiła drżącym głosem. – Nie chcę go tu widzieć, niech trzyma się od mojego mieszkania z daleka. Powinien być leczony, a nie przebywać na wolności. Nie chcę więcej o tym rozmawiać. Mam dość.
Po tej krótkiej rozmowie w jej mieszkaniu na chwilę rozbłysło światło. Urszula T. poszła do kuchni, gdzie zaparzyła sobie herbatę. Później znów zrobiło się ciemno. Widać było tylko delikatną poświatę od ekranu telewizora. Na żywo oglądała transport jej syna z więzienia w Rzeszowie. Gdy już został wywieziony pościeliła łóżko i zlękniona, by do niej nie wrócił, położyła się spać.
Zobacz więcej: Wytropiliśmy Mariusza Trynkiewicza! Jest we Wrocławiu: PIERWSZE KROKI MORDERCY na WOLNOŚCI