To się zdarzyło w sobotę. Minęła godz. 13, gdy budynek dosłownie zatrząsł się w posadach. Okna i drzwi wyleciały z futryn, po ulicy fruwały fragmenty stolarki i odłamki szkła. - Dziękuje Bogu, że żyjemy – mówi Edyta Cuber. - Usłyszałam wielki huk, drzwi wejściowe wyleciały z futryn, a klatkę schodowa spowiły kłęby dymu. Krzyknęłam do męża, żeby uciekać. Na bosaka, z dzieckiem pod pachą, przeskakiwałam płonące belki - opowiada.
Do eksplozji doszło w mieszkaniu na parterze. Były w nim trzy osoby: Barbara D. (+38 l.) oraz jej dwie córeczki Linda (+7 l.) i Laura (+5 l.). Ruszyli im na pomoc mieszkańcy. - Gdy tam dobiegłem, całe mieszkanie Płonęło. Wyciągnąłem tę panią, a żona ją reanimowała. Ktoś inny wyciągnął dziewczynki. Ludzie próbowali im pomóc, ale nic się nie dało zrobić. To było straszne. Ta pani miała lalkę wtopioną w ciało – relacjonuje Robert Kwiatkowski.
Przeczytaj także: Sprawczyni wybuchu w Zielonej Górze próbowała popełnić samobójstwo
Kiedy na miejscu pojawiło się pogotowie, lekarze mogli jedynie stwierdzić zgon mamy i jej dwóch córeczek. Sąsiedzi zabitych w wybuchu są w szoku. - Znaliśmy się. Moja córka jest w wieku Laury. Musiałam jej odwracać główkę, żeby nie patrzyła na ciało swojej koleżanki, z którą już nigdy się nie pobawi. Jeszce wczoraj z okna machała do mnie uśmiechnięta Linda. Tego nie da się zapomnieć. Ja już zawsze będę ich widzieć – mówi Edyta Cuber.
Okoliczności tragedii bada policja i prokurator. - Na razie nie można powiedzieć nic pewnego. Po oględzinach mieszkania stwierdzono, że przyczyną mogło być rozszczelnienie instalacji gazowej – mówi Anna Lenkiewicz z Komendy Miejskiej Policji w Bytomiu. Lokalny portal miejski podał, że Barbara D. mogła popełnić samobójstwo, ale policja nie potwierdza tej informacji.