Na początku parę połączyło płomienne uczucie. Z czasem jednak Sławomir B. stał się damskim bokserem, wtedy Monika zakończyła ich związek. To jeszcze bardziej rozwścieczyło mężczyznę, zżerała go zazdrość, nasilił prześladowania. 9 lutego 2016 r. Monika złożyła pierwsze zawiadomienie na policji. Mówiła, że się boi, że była zmuszana do seksu, a były narzeczony opublikował nawet w internecie ich intymny filmik. Gdy Sławomir B. dowiedział się, że Monika poszła na policję, gnębił ją dalej. Straszył, że wywiezie do lasu, potnie brzuch, że nie będzie mogła mieć dzieci. Na jednym ze spotkań pobił. - Śledził ją, nagrywał - opowiada mama Moniki. Kobiety chodziły na policję i błagały o pomoc. - Byłyśmy na dwóch komisariatach. Mówiłyśmy, że nam groził. Podpisywałyśmy zeznania i na tym się kończyło - mówi matka.
Do tragedii doszło w Żernikach pod Poznaniem w marcu dwa lata temu, gdy Monika razem z matką wyszły z drukarni, w której pracowała. Na to czekał porzucony Sławomir B. Zadał ukochanej kilkanaście ciosów nożem i uciekł. Monika skonała na oczach matki, a Sławomir B. sam wymierzył sobie sprawiedliwość i się powiesił. Po zabójstwie Prokuratura Krajowa postanowiła się przyjrzeć pracy policjantów z Poznania. Wnioski były druzgocące. Funkcjonariusze powinni byli na przykład przyznać Monice policyjną ochronę. Teraz na ławie oskarżonych śledczy posadzili Marzenę L., Piotra R., Krzysztofa W. oraz Pawła I. Wszyscy oni pracowali przy sprawie Moniki. Dlaczego jej nie pomogli?
Tłumaczą się nawałem pracy, a winę zrzucają na prokuratora Jana Sz., który nie lubił... łączyć postępowań. On także pisma Moniki G. odsyłał do uzupełnienia. Prokuratorowi śledczy też chcą postawić zarzuty za tę sprawę, ale na uchylenie jego immunitetu nie zgodził się jak dotąd sąd dyscyplinarny.