- Nie poznałam go, bo miał taką maleńką główkę, jak dziecko - tłumaczy drżącym głosem kochająca matka, która wtedy nie potwierdziła tożsamości swojego dziecka. Dopiero sekcja zwłok i badania DNA udowodniły kobiecie, że to jej syn, Piotr, który utonął w rowie melioracyjnym.
Przeczytaj koniecznie: Zamurował zwłoki matki, by zagarniać emeryturę
Dramat Danuty Bartosiewicz wprost trudno sobie wyobrazić! Jesienią ubiegłego roku zaginął jej syn Piotr, który od roku mieszkał na stancji w Raszynie pod Warszawą. Młodego mężczyznę po raz ostatni widziano 19 października, gdy po godz. 17 wychodził z pracy. Dramatyczne poszukiwania trwały do 6 listopada. Wtedy potwierdziły się najczarniejsze przypuszczenia śledczych. W rowie melioracyjnym nieopodal miejsca zamieszkania Piotra znaleziono zwłoki w stanie daleko posuniętego rozkładu, a rzeczy znalezione przy ciele wskazywały na to, że to syn pani Danuty.
Wstrząśnięta kobieta nie dopuszczała jednak do siebie myśli, że znalezione w rowie, rozkładające się ciało należy do jej jedynego syna. - Kiedy zobaczyłam go w prosektorium, miał taką maleńką główkę, jak dziecko - wyrzuca sobie kochająca matka. - Byłam pewna, że to nie on - dodaje tłumiąc szloch. Dopiero trwające do połowy stycznia tego roku wyniki badań DNA pozbawiły matkę resztek złudzeń. Już nie było wątpliwości, że ciało należy do Piotra. - Przyczyną śmierci było utonięcie - wyjaśnia prokurator rejonowy Piotr Romaniuk (38 l.) z Pruszkowa.
- Na ciele nie znaleziono żadnych obrażeń i wykluczyliśmy działanie osób trzecich, a w moczu 22-latka wykryto amfetaminę - tłumaczy. Tej prawdy pani Danuta jednak nigdy nie dopuści do swojej świadomości. - To był taki spokojny chłopak. Jestem pewna, że ktoś go napadł - płacze kobieta, nie wierząc słowom prokuratora.