Zbliżało się południe. W domu oprócz Grzegorza G. byli jego mama i siostra z dzieckiem. Wszyscy przygotowywali się do obiadu. Obrane wcześniej ziemniaki czekały na ugotowanie. - Wszedłem do kuchni, żeby wstawić je na ogień. Nie czułem gazu - wspomina mimowolny sprawca wybuchu. - Wziąłem zapalniczkę, odpaliłem ją. Przed oczami zobaczyłem kulę ognia. Wyrzuciła mnie razem ze ścianą na zewnątrz. Równocześnie usłyszałem potworny huk, który mimo tego, że od zdarzenia minęło już pięć dni, nadal słyszę w głowie - opisuje.
Jego ubranie się zapaliło. Pan Grzegorz tarzał się po ziemi, by ugasić odzież. Na szczęście z drugiego pomieszczenia, które ocalało, wybiegły jego mama Jadwiga Gerej (82 l.) i siostra. Zerwały z niego płonącą kurtkę. Grzegorz G. trafił do szpitala. - Jestem cały obolały, a najgorzej jest z rękami. Są mocno poparzone. Najważniejsze, że żyjemy. Kiedy wyjdę ze szpitala, pójdę do kościoła podziękować Bogu za ocalenie - mówi mężczyzna.
- Eksplozja zrzuciła mnie z krzesła. Nie wiedziałam, co się dzieje. Razem z córką uciekłyśmy na podwórko. Wokół kupa pustaków ze ścian, a wśród nich syn. Jeszcze się palił, ale ugasiłyśmy go. Zaraz pojawili się strażacy i karetka pogotowia - dodaje Jadwiga Gerej. Wybuch naruszył konstrukcję i dach budynku. Dom nadaje się tylko do rozbiórki.
Zobacz także: 79-latka ROBIŁA to pacjentom na Śląsku. Jak tak mogła?!