"Super Express": - Wczoraj na naszych łamach prof. Zdzisław Krasnodębski nieudaną prywatyzację stoczni w Gdyni i Szczecinie nazwał skandalem, a mediom zarzucił, że chronią rząd, nie pokazując pełnego obrazu rzeczywistości.
Ireneusz Krzemiński: - Cała wypowiedź profesora wpisuje się w istniejącą od dłuż-szego czasu totalną wojnę między zwolennikami PiS i PO. Media żyją tą wojną, karmią się nią, a nawet mają swój interes, żeby ją podsycać. Pretensje do mediów o szczególną sympatię dla rządu PO są wpisane w tę poetykę wzajemnej konfrontacji. W takiej sytuacji wszelka rzetelna dziennikarska analiza krytyczna zawsze tonie w zgiełku wzajemnych politycznych potyczek. Nie uważam, żeby w sprawie stoczni potrzebne było jakieś skrupulatne śledztwo, a jedynie zwykłe zbadanie sprawy i ujawnienie podstawowych informacji - kto z kim i jakie podejmował decyzje, dlaczego w ogóle pojawili się nagle inwestorzy z Kataru, jakie zamiary miał rząd w tej sprawie, bo rzeczywiście ich nie wyjawił. Brakuje uzasadnienia, dlaczego ta strategia była jedyną drogą do uratowania polskich stoczni. To są sprawy zbyt ważne dla Polski i Polaków, żeby wisiała nad nimi mgła tajemnicy. Wypowiedź prof. Krasnodębskiego pomija jednak to, że sytuacja, w jakiej znalazł się przemysł stoczniowy, powstała za poprzednich rządów - nie tylko Jarosława Kaczyńskiego, ale także w wyniku wcześniejszych błędnych decyzji i zaniechań.
- A jak, pana zdaniem, media relacjonowały konflikt między generałem Skrzypczakiem a kierownictwem MON?
- Trudno zarzucić im tutaj stronniczość, bo wszystkie pokazały całą wypowiedź generała Skrzypczaka, a jako pierwsza - podobno prorządowa stacja TVN 24. Jednak skąd mamy wiedzieć, czy te pretensje nie są związane z jego planami na przyszłość? Być może chciałby zostać - nazwijmy to - generałem prezydenckim i dlatego pozwolił sobie na to wystąpienie. Z drugiej strony, sam zarzucałem rządowi Tuska, że nie zrealizował jednej ze swoich obietnic wyborczych: nie wyplenił biurokracji, o której mówił także generał, nie potrafił zaradzić nieefektywności i arogancji w całej właściwie administracji państwowej.
- Profesor Krasnodębski zarzuca mediom nie tylko stronniczość w przedstawianiu działalności rządu PO, szczególnie w porównaniu ze sposobem pokazywania poprzedników z PiS i SLD. Mówi nawet: "Gdyby dziś miała miejsce np. afera Rywina, to rozeszłaby się po kościach znacznie szybciej niż wtedy".
- To twierdzenie jest całkowicie bezpodstawne. Przecież "Gazeta Wyborcza", która opisała aferę Rywina, ma dziś te same poglądy i interesy jak dawniej. Natomiast być może prof. Krasnodębski wraca do kwestii poprawności politycznej, którą podobno "Gazeta" podtrzymywała. Jeśli chodzi o działania rządu i samego Donalda Tuska, to jestem do nich bardzo krytycznie nastawiony. Nie neutralizuje to jednak pewnego ładunku sympatii, jaki mam - i ma zapewne większość Polaków - do premiera. Sympatii, której w żaden sposób nie dało się wykrzesać w stosunku do jego poprzednika Jarosława Kaczyńskiego. Narzekania i ataki na media są stałym elementem strategii politycznej braci Kaczyńskich już od wielu lat. Dymisja Lecha Kaczyńskiego jako ministra sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka wywołała lawinę oskarżeń wobec mediów właśnie ze strony Kaczyńskich - że nie jest doceniana ich polityka, rzekomo dobre intencje itd. Moim zdaniem rządy PiS stanowiły prawdziwe zagrożenie dla demokracji w Polsce i nic dziwnego, że były tak krytykowane. Uważam, że zarzuty wobec stronniczości mediów są zawsze związane z identyfikacją polityczną.
- Czy zgadza się pan z diagnozą Zdzisława Krasnodębskiego o zatraceniu funkcji kontrolnej przez polskie media?
- Z tym akurat trudno się nie zgodzić. Socjologiczne znaczenie mediów w demokracji polega również na tym, że współtworzą one opinię publiczną, a więc pełnią funkcje kontrolne, tzn. patrzą władzy na ręce. Sam jestem członkiem rady konsultacyjnej Centrum Monitoringu Wolności Prasy i wiem, jak daleko władze, np. lokalne, usiłują wpływać na media, bo te mają olbrzymie znaczenie. To nieustanne angażowanie się mediów elektronicznych w konfrontację PO-PiS powoduje, że poszukiwanie prawdy i dotarcie do podstaw tego, jak jest naprawdę, stanowi bardzo trudne zadanie. Taka sytuacja bardzo osłabia wiarygodność mediów. Nasze media mają też inne mankamenty. Skandalem informacyjnym było przedstawienie podróży premiera Tuska do Ameryki Południowej jako rewii czapek, które tam podobno zakładał. Była to bardzo ważna wyprawa do tej części świata, która ma coraz większe znaczenie globalne i która obecnie bierze udział w wielkim procesie demokratycznych i gospodarczych przekształceń. Żadna telewizja nie raczyła wysłać tam korespondenta, który by towarzyszył polskiej delegacji i sprawdzał, jak ta wizyta wygląda, z kim premier rozmawia, co chce osiągnąć. Poza tym była to świetna okazja, by media pokazały nam kawałek świata. Dużą słabością polskich mediów jest to, że na dobrą sprawę zniknęły z nich sprawy międzynarodowe. Polska wygląda w nich tak jakby była samowystarczalną wyspą i pępkiem świata. Nie pokazuje się nam szerszego kontekstu wydarzeń, nie wiemy, jak świat na nas patrzy. Również sprawa Kataru nabiera tu nowego znaczenia - nic dziwnego, że problem inwestora dla polskich stoczni jest dla nas tak egzotyczny i tajemniczy.
Prof. Ireneusz Krzemiński
Kierownik Pracowni Teorii Zmiany Społecznej Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego