- Ten zbir przedstawił się jako syn mojej lekarki. Powiedział, że w mojej ostatniej emeryturze dostałam kilka banknotów, które mają złe numery. Powiedział, że mi pomoże - załamuje ręce pani Halina (84 l.) z warszawskiej Woli. - Dopiero później zobaczyłam, że z komody zniknęły 3 tysiące zł - dodaje kobieta. Paweł Z. (30 l.), jak się okazało, ma na koncie co najmniej kilkanaście podobnych przestępstw na terenie Mazowsza i Małopolski. Za każ- dym razem zdobywał zaufanie swoich ofiar, wmawiając im, że jest synem lekarki. Łącznie ukradł ok. 50 tys. zł. Oszuści wymyślają najróż- niejsze fortele, żeby dostać się do mieszkania swoich ofiar. Dlatego mundurowi apelują, aby nie wpuszczać obcych do domu. - Jeśli ktoś podaje się za pracownika administracji, gazowni albo innej instytucji i chce wejść do naszego mieszkania, zawsze powinniśmy poprosić go o identyfikator albo dowód tożsamości. Jeśli jesteśmy sami w domu, poprośmy np. sąsiada, aby był obecny w czasie wizyty. Jeśli mamy podejrzenia, że taka osoba jest oszustem, powinniśmy natychmiast zadzwonić na policję - apeluje mł. insp. Maciej Karczyński, rzecznik stołecznej policji.
Metoda na gazownię
Robert P. (31 l.), Cezary K. (27 l.) oraz Dariusz P. (22 l.) twierdzili, że pracują w gazowni i montują czujniki gazu. Wmawiali ludziom, że muszą kupić od nich taki czujnik za 400 zł. Zapewniali przy tym, że administracja bloku zwróci im wpłaconą kwotę. Osobom, które nie chciały płacić, grozili mandatem. Żeby ich opowieść była bardziej prawdopodobna, ubrali się nawet w robocze uniformy. W ten sposób szajka oszukała i okradła kilkanaście osób.
Metoda na wodę
Grażyna Z. (53 l.) udawała, że z ramienia administracji przeprowadza kontrolę wody. Kiedy już dostała się do mieszkania samotnej, starszej osoby, tłumaczyła, że do przeprowadzenia kontroli potrzebna jest wanna pełna wody. Ofiara szła do łazienki, żeby napełnić wannę, a oszustka w tym czasie plądrowała mieszkanie.
Metoda na okazję
21-latek z Mokotowa zaczepiał ludzi na ulicy i prosił o pomoc. Kiedy ktoś litował się nad jego losem i dawał mu kilka złotych, chłopak wpraszał się do mieszkania i proponował okazyjną transakcję. Za 700 złotych sprzedawał... złote sygnety. Zalewał się przy tym łzami i opowiadał o tym, że trudna sytuacja życiowa zmusza go do sprzedaży rodzinnej pamiątki. Kto okazyjnie kupił pierścień, tracił pieniądze, bo sygnety były zrobione z metalu i warte kilka złotych.
Metoda na syna lekarki
Paweł Z. (30 l.) odwiedzał samotne osoby w podeszłym wieku i wmawiał im, że jest synem ich lekarki. Tłumaczył ofiarom, że wraz z emeryturą dostały przypadkiem fałszywe banknoty, i oferował ich wymianę na prawdziwe. Kiedy odkrył, gdzie ofiara trzyma gotówkę, odwracał jej uwagę i okradał.