- Wezwałam karetkę do mojego 2-letniego synka, ciężko chorego na zapalenie płuc. Ratownicy kazali mi zapłacić 8 tysięcy złotych, bo ich zdaniem zadzwoniłam bez potrzeby - opowiada wrocławianka.
Kobieta, której syn zachorował na zapalenie płuc, dostała od lekarza rodzinnego skierowanie do szpitala. Nie mogła jednak od razu udać się tam z dzieckiem. Najpierw musiała wrócić do domu i zorganizować opiekę dla trójki swoich dzieci będących w domu. Dopiero, gdy zostawiła pociechy pod opieką sąsiadki, mogła jechać do szpitala, pisze "Gazeta Wrocławska"
ZOBACZ: Karetka ze zmarłym ugrzęzła w błocie na kilkanaście godzin!
W tym celu wezwała pogotowie, ponieważ chory chłopiec był bardzo słaby i nie nadawał się do jazdy autobusem. Karetka przyjechała po dwóch godzinach, ale zdaniem ratowników nie była w ogóle potrzebna.
- Od razu usłyszałam od ratowników, że wzywałam ich niepotrzebnie, a karetka to nie taksówka. Powiedzieli, ze koszt przejazdu to 8 tys. zł i że mam zapłacić za ten przejazd z własnej kieszeni. Pojechałam i tak, bo co miałam innego zrobić? Ale jestem wściekła, bo moim zdaniem zapalenie płuc u dwulatka to nie jest błaha sprawa, poza tym miałam skierowanie od lekarza - stwierdziła matka dziecka.
ZOBACZ: Dramat! Pijany kierowca zaliczył dachowanie. Dziecko było w samochodzie
Dwulatek trafił pod opiekę lekarzy, a dyrektor wrocławskiego pogotowia przyznaje, że takie zachowanie ratowników jest niedopuszczalne. Jeżeli potwierdzą się zeznania kobiety, wobec załogi karetki zostaną wyciągnięte konsekwencje.