- To było jak w strasznym filmie - opowiada młoda matka, która długo nie mogła wyjść z szoku. - Moja Julcia wpadła do muszli, a ja byłam jak sparaliżowana. Krzyczałam tylko przeraźliwie. Na szczęście szybko przybiegły pielęgniarki i wyłowiły małą. Gdy zobaczyłam, że dziecko oddycha, rozpłakałam się ze szczęścia.
Agnieszka mieszka w małej wiosce pod Międzyrzeczem (woj. lubuskie). Kiedy nadszedł termin porodu, trafiła na oddział ginekologiczno-położniczy międzyrzeckiego szpitala. Przez myśl jej nie przeszło, że tutaj przeżyje horror.
Było krótko po godz. 4 nad ranem, kiedy poczuła pierwsze bóle. Powiedziała o tym pielęgniarce. Kiedy rozwarcie sięgnęło dziewięciu centymetrów, pielęgniarki skierowały przyszłą mamę na salę porodową. Dziewczynie towarzyszył narzeczony. Przed wejściem na porodówkę polecono pani Agnieszce, aby usiadła na sedesie i zaczęła przeć.
- Usiadłam na muszli, pielęgniarka wyszła, wówczas poczułam, jak coś ze mnie wylatuje - wspomina pani Agnieszka.
Zaczął się koszmar. Młoda pacjentka zaczęła straszliwie krzyczeć.
- Byłam w takim szoku, że nawet nie patrzyłam w dół - mówi mama Julci.
Do toalety wpadły pielęgniarki i zaczęły ratować dziecko. Na szczęście nic mu się nie stało.
Agnieszka cieszy się, że Julcia jest zdrowa. Ale oboje z narzeczonym twierdzą, że dramat nie miałby miejsca, gdyby pielęgniarki lepiej opiekowały się ciężarną. Złożyli w tej sprawie doniesienie do prokuratury.
W szpitalu zaś już trwa wewnętrzne śledztwo. - To nie powinno się wydarzyć - mówi dyrektor szpitala Kamil Jakubowski. I zapewnia, że wyciągnie konsekwencje w stosunku do nieodpowiedzialnego personelu.