- Mamo, jadę do babci - to były ostatnie słowa Adriana, jakie usłyszała Dorota Przedlacka (37 l.) od swojego synka. Chłopiec wsiadł na skuter i wtedy widziała go po raz ostatni. Adrian właśnie dotarł do przejazdu kolejowego, kiedy zamknęły się szlabany.
Najpierw przejechał jeden pociąg i właśnie nadjeżdżał drugi. Niecierpliwość nastolatka wzięła górę, chłopiec dodał gazu i ruszył. Próbował ominąć przeszkody i już znalazł się na torach... Wtedy nadjechał pociąg z Warszawy.
Dorota Przedlacka wspomina, że syn zawsze był w gorącej wodzie kąpany, nie sądziła jednak, że kiedyś jego temperament doprowadzi do takiej tragedii.
- Adrian był bardzo żywym chłopcem. Wszystko robił bardzo szybko. Zanim się zorientowałam, to on już gdzieś pobiegł. Cieszyłam się, że właśnie taki jest - mówi smutno. Kobieta wciąż ma przed oczami uśmiechniętą twarz swojego ukochanego syna.
Kiedy przychodzą jej myśli, że Adrian już nie wróci swoim skuterem, pani Dorota zamyka się w pokoju i płacze w samotności. - Nie ma nic gorszego dla matki, jak przeżyć śmierć własnego dziecka - mówi z łzami w oczach.