- Nie żałuję, że zamieniłem Grecję na Niemcy, bo to była ostatnia szansa, żeby zagrać w wielkiej lidze. A poza tym, w Bochum zarabiam więcej niż w Salonikach. Tylko żona trochę narzekała, bo wolała mieszkać w Grecji, nad morzem - mówi "Super Expressowi" Marcin Mięciel (32 l.), napastnik VfL Bochum.
W dotychczasowych 10 meczach Bundesligi strzelił 2 gole, ale żadnego z przewrotki, swojego firmowego uderzenia.
- O takie gole będzie ciężko w Niemczech - mówi "Miętowy". - Tutaj gra się zupełnie inaczej. Twardo, bardzo szybko, nie ma miejsca na drybling, a na strzał trzeba decydować się błyskawicznie. Choć kiedyś strzeliłem dla Borussii Moenchengladbach efektowną bramkę z przewrotki (z 18 metrów - red.), więc może teraz też się uda - uśmiecha się.
Po ostatnim meczu ligowym z Herthą "Miętowy" dał młodszemu koledze Łukaszowi Piszczkowi swoją koszulkę i kilka rad.
- Powiedziałem Łukaszowi, żeby nie wracał do polskiej ligi, tutaj nawet jak wchodzi z ławki, to więcej skorzysta niż w Polsce. On jest jeszcze młody i wszystkiego może się tu nauczyć.
W Niemczech Mięcielowi trudno na razie o bramki z przewrotek i o musakę, jaką serwują w Grecji. To mięso, najczęściej z jagnięcia, zapiekane z bakłażanami.
- To prawda, trochę mi brakuje tamtej kuchni. A musakę rzeczywiście lubiłem zjeść od czasu do czasu - przyznaje polski napastnik, który w niemieckim klubie czuje się jak w rodzinie.
- W Bochum gra wielu Słowian. W pokoju mieszkam z Tomkiem Zdebelem, Christoph Dabrowski też mówi po polsku, a oprócz tego są Czesi i Słowak.
Atmosfera w zespole jest dobra, ale nie przekłada się na wyniki, bo Bochum jest na przedostatnim miejscu w tabeli.
- No właśnie. To nie jest miejsce dla nas. Musimy iść do góry!