8 października 2006 roku Elżbieta Drzewińska wyszła z domu do kościoła na próbę chóru. Nigdy jednak tam nie dotarła. Zniknęła. Świadkowie zeznali, że została wciągnięta do samochodu w okolicy wiaduktu nad torami kolejowymi. Ślad po niej zaginął. Rok później 13 października taki sam los spotkał jej męża. Od tamtego dnia nikt ich nie widział. Synowie Drzewińskich wyznaczyli nagrodę 100 tys. zł. To również nie przyniosło rezultatu. A teraz wszystko wskazuje na to, że to Piotr D. ma związek ze zniknięciem małżeństwa. Dziś dowiemy się, jaki zarzut postawi mu prokurator.
- Został zatrzymany w związku ze sprawą zaginięcia małżeństwa, ale nie można na razie mówić o zarzucie zabójstwa - tłumaczy Waldemar Tyl z Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie.
Około godz. 16 pod Chimerę podjechało kilka cywilnych samochodów. Kilkunastu mężczyzn wysiadło z nich, przeskoczyło ogrodzenie i z bronią w rękach otoczyło budynek. W jednej chwili założyli na głowy kominiarki, kamizelki z napisem "CBŚ" i weszli do pomieszczeń na parterze. Wyprowadzili stamtąd Piotra B. - lokatora, który od lat był w konflikcie z Drzewińskimi i który w Milanówku nie cieszy się dobrą opinią. Niektórzy mówią o nim gangster. Mężczyzna trafił w ręce śledczych.
Małżeństwo Drzewińskich dostało Chimerę w spadku od stryja Wiesława Drzewińskiego w 1987 roku. W budynku był jednak lokator - właśnie Piotr B. wraz z żoną i dwójką dzieci. Mężczyzna od początku uprzykrzał życie całej rodzinie. Zaczęło się od tego, że nowy właściciel poprosił lokatora o zwrot zaległego czynszu.
- Najpierw były kłótnie, później robiło się coraz gorzej - opowiada jeden z sąsiadów. Zdarzało się, że dochodziło do bijatyk. - Elżbieta raz trafiła nawet do szpitala - dodaje mieszkaniec Milanówka.