Na ten wyrok czekała nie tylko ofiara księdza Romana B. Czekały nań wszystkie osoby skrzywdzone w dzieciństwie przez księży pedofilów. Oto bowiem sąd przyznał, że za seksualne przestępstwa duchownych odpowiadają także ich przełożeni. W tym przypadku - Towarzystwo Chrystusowe z Poznania, do którego należał ksiądz Roman B.
– Kościół zawsze stał na stanowisku, że odpowiedzialność ponosi wyłącznie sprawca jako osoba fizyczna – mówi Marek Lisiński z fundacji „Nie lękajcie się”, która wspiera ofiary księży pedofilów.
Tak było i tym razem. Pełnomocnik chrystusowców mecenas Krzysztof Wyrwa usiłował przekonać sąd, że czyny Romana B. nie miały nic wspólnego z jego posługą duszpasterską. Usiłował, ale nie przekonał.
Sprawa księdza Romana B. wybuchła 10 lat temu. Jego ofiara - drobna, zagubiona kilkunastoletnia dziewczynka - opowiedziała szkolnej pedagog, co przez kilkanaście miesięcy robił jej katecheta. Najpierw namówił rodziców dziewczynki, że zabierze ją – dla jej dobra – do szkoły z internatem. Internatem okazało się jednak puste mieszkanie, w którym pedofil w sutannie uczynił ze swej ofiary seksualną niewolnicę. Gwałty i bicie było na porządku dziennym, a wszystko pod płaszczykiem opieki.
Roman B. nie uniknął sprawiedliwości, jednak po czterech latach odsiadki wrócił do… odprawiania mszy. Towarzystwo Chrystusowe nie wyrzuciło go, tylko przeniosło do domu seniora. Dopiero w grudniu 2017 roku usunęło go ze swych szeregów, gdy toczył się już proces wytoczony chrystusowcom przez ofiarę pedofila.
Dziś ta ofiara to już dorosła kobieta. Minęły lata, a ona wciąż boryka się ze skutkami tamtych gwałtów. Bo zły dotyk boli przez całe życie i żadne kościelne zadośćuczynienie tego bólu nie uśmierzy. Może jednak przesadzić o stosunku hierarchów do przypadków pedofilii w Kościele, bo latami je tuszowali, a problem umniejszali. - Dlatego ten wyrok jest taki ważny – sumuje Marek Lisiński.