Ostateczny dokument z prac komisji Millera ujrzy światło dzienne za miesiąc. O wstępnych ustaleniach, które zmieniają obraz katastrofy mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” sam minister Jerzy Miller. Wiadomo już na pewno, że raport będzie surowy, będzie obnażał szereg zaniedbań podczas organizacji wizyty i w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego, bo przecież chodzi o to, by w przyszłości zapobiegać tak straszliwym tragediom.
- Wyników badań komisji będziemy słuchać w ciszy. Bo są przykre – podkreśla Miller. Tylko cała prawda może wyeliminować ryzyko i zwiększyć bezpieczeństwo lotów.
Przełomem w ustalaniu przyczyn tragedii jest odkrycie, że załoga T-154M nie chciała lądować w Smoleńsku. Ostrzeżona o gęstej mgle przez pilotów Jaka-40 miała odlecieć na zapasowe lotnisko.
Patrz też: Smoleńsk: Tupolew miał polecieć do Moskwy i wrócić - „Wszystko było ustalone kilkanaście minut przed katastrofą”
- Oni nie chcieli tam wylądować, byli przekonani po rozmowie z JAK-iem, że tam nie wylądują – ujawnia szef komisji. - Mamy nagranie, że kapitan chciał na wysokości 100 m odejść. Ale dlaczego zeszli poniżej setki? Nie wiem. I to będzie pewnie największy dylemat: Czy podpisać ten raport bez rozeznania, dlaczego zeszli poniżej 100 m? - dodaje.
Z ustaleń komisji wynika, że gdyby Jak-40 odleciał na inne lotnisko, nie byłoby takiej presji, by Tu-154M podchodził do lądowania. Okazuje się także, że rosyjski samolot transportowy Ił-76 przeleciał w gęstej mgle tylko 6 m nad płytą lotnisko o niewiele brakowało, a rozbiłby się o Jaka-40.
Minister Miller zaznacza, że podczas współpracy polsko- rosyjskiej „nikt nie chciał nikogo przechytrzyć, co nie znaczy, że chciał być do końca szczery. Gdyby na miejscu katastrofy nie doszło do spotkania premierów Tuska i Putina, Rosjanie nie przekazaliby nam wielu materiałów niezbędnych w śledztwie, m.in. kopii nagrań z czarnych skrzynek.