Cała Polska pamięta historię 23-letniego Dominika B., potwornie skatowanego za to, że upomniał się u pracodawcy o pensję. Mężczyzna pracował na czarno w firmie budowlanej i kiedy upomniał się o wypłatę, jego szef z dwójką pomocników wywiózł go do lasu i próbował zamordować. Pobili go tasakiem i toporkiem, obcięli cztery palce. Lekarze uratowali mu życie, ale mężczyzna znalazł się w podłej sytuacji. Bez ubezpieczenia, bez pieniędzy na leczenie i rehabilitację.
- Zebraliśmy wówczas wśród nas około 1200 zł, pomogliśmy doraźnie temu człowiekowi. Nagle jakby rozwiązał się worek z podobnymi, choć może nie tak drastycznymi, sprawami. To dało nam do myślenia, żeby spróbować ze zbiórką publiczną. Żeby było wszystko zgodnie z prawem, zwróciliśmy się o zgodę na jej przeprowadzenie - opowiada Piotr Szumlewicz (38 l.) z OPZZ.
Przeczytaj: Kaczyński jest jak Microsoft - to najlepszy pracodawca!
Ministerstwo odpowiedziało jednak, że się nie zgadza. "Cel zbiórki jest niekonkretny" - uznali urzędnicy i poprosili o uszczegółowienie wniosku. Związkowcy zrobili to, próbowali dostosować się do żądań urzędników. Ministerstwo ostatecznie odmówiło. Podano bardzo pokrętny argument, że urzędnicy właśnie pracują nad projektem ustawy o zbiórkach publicznych. Wg nowej ustawy nie będzie potrzebna zgoda ministerstwa. Czyli wydający zgodę urzędnicy też nie będą potrzebni?
Jan Guz (58 l.), przewodniczący OPZZ:
- Czyżby rząd wstydził się, że w środku UE jest armia ludzi, którzy pracują bez ubezpieczenia, na czarno? Są brutalnie wyzyskiwani, poniżani, fizycznie atakowani przez pracodawców. My chcemy im pomóc, a rząd nam przeszkadza. Wstydzi się, że taki jest cel zbiórki? Z drugiej strony nie ma problemu zbiórek na imprezach strażackich czy kościelnych.