Ministerialne regulacje doprowadziły do tego, że przedszkola musiały zrezygnować z usług firm zewnętrznych, które organizowały na przykład zajęcia z rytmiki czy języka angielskiego. Rodzice są oburzeni, przedszkolaki zdezorientowane, a nauczyciele wołają o pomstę do nieba.
Wszystko przez zapis ustawy, że za każdą dodatkową godzinę opieki nad dzieckiem rodzice nie mogą płacić więcej niż 1 zł. W praktyce wygląda to tak, że z oferty edukacyjnej państwowych placówek znika większość zajęć dodatkowych dla maluchów.
Przeczytaj też: Agent Tomek donosi na minister Szumilas
Dyrektorzy przedszkoli przecierają oczy ze zdumienia. Coś, co robili dla dobra dzieci i rodziców, jest teraz niszczone. Sytuacja jest tym bardziej absurdalna, że jak tłumaczy Ewa Krychała (53 l.), dyrektor Przedszkola nr 8 w Poznaniu, przedszkola nigdy takich opłat nie pobierały. Przedszkole było tylko pośrednikiem, które użyczało firmom zewnętrznym sale i czas w grafiku dzieci, a rodzice, którzy chcieli, żeby ich dzieci brały udział w danych zajęciach, sami rozliczali się z firmami. - Ofertę edukacyjną rozszerzaliśmy zawsze na życzenie rodziców i dla dobra dzieci - tłumaczy dyrektor Krychała.
Cierpią nie tylko dzieci i rodzice, ale i ludzie, którzy dotąd żyli z prowadzenia dodatkowych zajęć w przedszkolach - małe, często rodzinne lub jednoosobowe firmy, tysiące miejsc pracy. Teraz straconych. W takiej sytuacji jest Janusz Patynek (53 l.) z poznańskiej Szkoły Językowej Perfekt. Po zmianach nie może już uczyć w przedszkolu. Dlatego apeluje do MEN o rozsądek: - To rodzice, a nie urzędnicy mają decydować o edukacji własnego dziecka!
Ministerstwo przekonuje, że problemu nie ma, bo przecież można zatrudnić przedszkolanki wykwalifikowane np. do nauczania angielskiego. Co, jak pokazuje praktyka, w większości wypadków nie rozwiązuje problemów. Przedszkola w całym kraju rezygnują z dodatkowych zajęć dla dzieci. Rodzice przedszkolaków są zbulwersowani. - To psucie przedszkoli, które będą teraz tylko przechowalnią - mówi Alicja Nowakowska.