Minister zdrowia narobiła paniki

2009-08-04 9:20

Po dziennikarskiej prowokacji, która wykazała, że szpitale lekceważą chorych z objawami świńskiej grypy, do akcji wkroczyła sama Ewa Kopacz (53 l.). Uknuła własną prowokację, która miała potwierdzić lub nie zarzuty mediów.

Plan wypalił aż za dobrze. Szpitale zachowały się jak należy, a pacjenta prowokatora przez dwa dni szukały służby medyczne kraju... Bo pani minister zapomniała odwołać swoją akcję.

Minister Ewa Kopacz nie mogła znieść myśli o swojej totalnej porażce, a raczej porażce personelu trzech szpitali, które nie zareagowały na skargi pacjentów z objawami świńskiej grypy. Na tę prowokację dziennikarską postanowiła odpowiedzieć w podobny sposób.

Tym razem plan był prosty. Zaufany urzędnik minister zdrowia pójdzie do przychodni i powie, że chyba ma świńską grypę. Oczywiście nie przedstawi się jako wysłannik Ewy Kopacz. Tak się stało. W przychodni lekarz przyjął chorego, dał mu skierowanie na badania i maseczkę na drogę. Wszystko odbyło się tak, jak zaleca ministerstwo. Ponieważ nie było się do czego przyczepić, w resorcie zapomniano o prowokacji. Nie powiadomiono jednak o tym ani lekarza, ani sanepidu.

Tymczasem służby sanitarne wszczęły już odpowiednie procedury. Ponieważ w ciągu dwóch dni "chory" nie pojawił się na badaniach, rozpoczęto jego poszukiwania. W końcu pracownica sanepidu zadzwoniła do "chorego" i rozmówiła się z nim po żołniersku. Bez zbędnych ceregieli wypytała go, gdzie teraz jest, dlaczego nie zgłosił się do lekarza, z kim się kontaktował i czy w ogóle zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Zagroziła, że może zostać doprowadzony siłą.

Jak ustaliliśmy, dopiero po tej interwencji zawstydzone ministerstwo zaczęło odkręcać sprawę. Nic więc dziwnego, że resort zdrowia nie chce teraz komentować tej prowokacji. - Przekonaliśmy się, że tym razem wszystko było w porządku - tyle tylko miał do powiedzenia Krzysztof Suszek, rzecznik minister zdrowia.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki