W szpitalach kończą się zapasy leków cytostatycznych, które są podstawą do chemioterapii nowotworów. Ministerstwo przekonuje, że to wina nie urzędników, ale firmy z Austrii, która ma kłopoty z produkcją. - Plan B ministerstwa to import docelowy zamienników - obwieścił wiceminister Jakub Szulc (38 l.). Czyli koniec problemu? Niestety nie. - Minister nie wie, co mówi, albo celowo oszukuje Polaków - odpowiada Bolesław Piecha, były wiceminister zdrowia, a obecnie szef sejmowej komisji zdrowia. - Leki w imporcie docelowym sprowadzane są dla konkretnego pacjenta. Każdy wniosek musi zatwierdzić konsultant wojewódzki, a później ministerstwo. Nagle więc resort zostanie zasypany dziesiątkami tysięcy dokumentów. Dlatego też leki nie będą sprowadzane bezzwłocznie, jak tłumaczy resort. Taki import może trwać tygodniami. Tyle że zwłoka w terapii to może być kwestią życia lub śmierci - mówi Piecha. Wybitny onkolog prof. Cezary Szczylik (60 l.) zwraca uwagę jeszcze na jedną sprawę. - Leki z importu docelowego będą droższe. A NFZ nie ma prawa zwrócić tej różnicy szpitalom - mówi profesor.
O tym, że może zabraknąć leków dla chorych na nowotwory, było wiadomo już w październiku zeszłego roku. Poinformował o tym producent. W resorcie był to wtedy zły czas na normalną pracę. Zmienili się minister i wiceministrowie odpowiedzialni za leki. 13 grudnia zdymisjonowano Adama Fronczaka (55 l.). Po nim lekami zajął się na krótko Andrzej Włodarczyk (60 l.). Od 10 lutego - Jakub Szulc, 38-letni ekonomista. Wiceministrowie się zmieniają, jednak na stanowisku pozostaje dyrektor departamentu leków Artur Fałek (48 l.). - To m.in. on, Szulc i Arłukowicz powinni odpowiedzieć za ten niewyobrażalny bałagan - mówi Piecha. Ale oni nie poczuwają się do winy.
- Zachowują się, jakby chodziło o obronę Częstochowy. To oni są winni. Obowiązkiem ministra i jego ludzi było coś z tym zrobić. Trzeba było po prostu zapewnić zamiennik - mówi Piecha.