- Minęło kilkanaście miesięcy, a pan poseł nie wypełnia wyroku sądu. Byłoby miło, aby w ramach noworocznych postanowień pieniądze w końcu oddał. W innym razie będę musiał wysłać do niego komornika - mówi nam prof. Nałęcz.
Polityk lewicy zapewnia, że w tej sprawie nie chodzi tylko o pieniądze. Te zresztą nie są duże - niespełna tysiąc zł. - To był proces honorowy. Taki też jest dług. W II RP oficer albo zwracał honorowe długi, albo popełniał samobójstwo - opowiada Nałęcz.
Przypomnijmy: cała sprawa zaczęła się w 2005 roku. W czasie kampanii prezydenckiej Anna Jarucka oskarżyła Włodzimierza Cimoszewicza o zmianę oświadczenia majątkowego. Na prośbę Miodowicza złożyła w tej sprawie oświadczenie przed komisją badającą aferę orlenowską. Dokument, którym się posługiwała, okazał się fałszywką. Cel operacji został jednak osiągnięty - Cimoszewicz wycofał się z udziału w wyborach. Nałęcz, ówczesny rzecznik Cimoszewicza, publicznie zażądał od władz PO wyjaśnienia roli Miodowicza w tej sprawie. - Byłem ciekaw, jak to się stało, że tak świetny specjalista od służb specjalnych dał się nabrać oszustce - przypomina Nałęcz. Miodowicz poczuł się zniesławiony, oddał sprawę do sądu i... przegrał. W uzasadnieniu sąd uznał, że polityk lewicy miał prawo domagać się wyjaśnień. Zasądził też zwrot kosztów na rzecz Nałęcza. Dlaczego zatem Miodowicz nie wypełnia wyroku? - Porozmawiam ze swoim pełnomocnikiem i postaram się całą sprawę jak najszybciej wyjaśnić - powiedział nam polityk PO.