- Gdyby nie szybka reakcja taty, w pożarze spaliłby się nam cały dom - mówi Szymon Czerwień (16 l.). Chłopiec wciąż jeszcze jest w szoku po tym, co się stało.
Kiedy nad Mirowem, małą wioską w północnej Wielkopolsce, zebrały się czarne chmury, ludzie pochowali się, gdzie tylko mogli. Zanosiło się na potężną nawałnicę...
- Burza trwała trzy godziny - opowiada Mariola Czerwień, mama Szymona. Kiedy zaczęło grzmieć, kobieta odłączyła od prądu wszystkie urządzenia elektryczne. Żeby piorun nie zniszczył ich przez gniazdka.
Nagle ogromny huk rozniósł się po całym domu. W jednym z pokoi zrobiło się jasno. - Zaczęliśmy krzyczeć, że się pali. Starszy brat pobiegł po gaśnicę, ale tata szybciej zareagował i wpadł do płonącego pomieszczenia - wspomina Szymon.
Ojciec chwycił palącą się lampę i wyrzucił ją przez okno. A tlącą się wykładzinę ugasił ręcznikiem. Potem okazało się, że piorun wpadł do domu kominem. Szymon miał ogromne szczęście. To jego pokój się zapalił. Kiedy huknęło, chłopak akurat wyszedł do kuchni... - Kiedyś nie bałem się burzy, teraz już nie zasnę, jeśli się błyska - szczerze przyznaje 16-latek.