Umarł cichutko i bardzo spokojnie. Po prostu zasnął i już się nie obudził - zdradza nam Irena Jankowska. - Zabiła go cukrzyca. Henryk dbał o wszystkich, ale nigdy o siebie. Jadł za dużo słodyczy, ale do jego śmierci przyczyniła się też "słodycz życia". Teraz ci, którzy się od niego odwrócili, gdy najbardziej ich potrzebował, opowiadają, jaki był dla nich ważny i chcą go przepraszać. To przykre. Ale on już wcześniej wybaczył wszystkim to, co mu zrobili złego - dodaje. Pogrzeb księdza Henryka Jankowskiego odbędzie się w kościele św. Brygidy w sobotę o godzinie 11. W ostatniej drodze księdza prałata będzie uczestniczyć wielu znanych Polaków. - Dosłownie przed chwilą dzwoniła minister Hall i zapowiedziała swoje przybycie - mówi siostra księdza Jankowskiego. - Jestem przekonana, że jeśli Jerzy Buzek będzie miał czas, to również przyjedzie na pogrzeb mojego brata. Obaj bardzo się lubili i szanowali - mówi pani Irena, która opowiedziała nam, jakim człowiekiem był naprawdę ksiądz prałat.
- Henryk miał z nami ciężko w dzieciństwie. Był jedynym chłopcem w rodzinie. Najbardziej lubił się bawić w wojsko. Ale zawsze ciągnęło go do kościoła - wspomina. - Od małego był ministrantem. W rodzinnym Starogardzie Gdańskim budził księży na poranną mszę. Gdy był post, nie jadł słodyczy, chociaż je uwielbiał. Czasem podkradałyśmy mu z siostrami cukierki, ale on zawsze wiedział, która z nas je zabrała - opowiada siostra księdza Jankowskiego. - Nazywaliśmy go Picuś. Ten pseudonim wziął się od tego, że nasza wspólna koleżanka przyszła do nas kiedyś z małym kotkiem. Henryk wtedy się roześmiał, przytulił kociaka do piersi i zapytał - A, co ty masz za "Picusia"? I odtąd tak go nazywaliśmy. W ostatnim czasie bardzo cierpiał, ale nigdy się nie skarżył. Modlitwa dawała mu ukojenie - dodaje siostra prałata.
Ksiądz Jankowski spocznie w krypcie swojego ukochanego kościoła pw. św. Brygidy.