Pan Sławomir zmarł, zostawiając kochającą żonę Sylwię (31 l.) i trójkę dzieci - Kamila (13 l.), Sandrę (8 l.) i Julcię (3 l.).
Był wieczór, kiedy pan Sławomir wybrał się do apteki po lekarstwa dla chorego dziecka. Nagle złapał go potężny ból brzucha. Padłby na ziemię, gdyby w ostatniej chwili nie złapał się ulicznego słupa. Otworzył usta, żeby krzyczeć z bólu i z przerażeniem zobaczył, jak wypływa z nich struga krwi. To pękły wrzody na żołądku.
Patrz też: Kochanowski leczył się jak król
Tę przerażającą scenę widziała pani Renata Wojciechowska (36 l.). - Natychmiast do niego podbiegłam i zapytałam, jak mu pomóc. Powiedział, że coś mu pękło w środku - opowiada kobieta.
Po ratunek pani Renata wbiegła do apteki. Farmaceutka bez chwili zastanowienia złapała za słuchawkę i wystukała numer alarmowy 112. I wtedy wydarzyło się coś, co żadną miarą nie powinno było się wydarzyć. Operator numeru 112 zamiast uspakajającego: "proszę czekać, karetka jest w drodze" poinformował, że nie może się dodzwonić na pogotowie. Wyjaśnił, że na pogotowiu zmieniają się dyspozytorzy i pewnie dlatego nikt nie odbiera. Uciekały cenne minuty. Na pogotowiu nikt nie podnosił jednak słuchawki,
- Byłam wściekła i bezsilna. Pracowałam w szpitalu i wiem, że przy krwotoku każda minuta jest na wagę złota. Patrzyłam tylko, ile czasu już czekam i po kilkunastu minutach rozłączyłam się - opowiada farmaceutka.
Pani Renata zdecydowała, że jest tylko jedna rzecz, jaką może zrobić - postanowiła zawieźć umierającego do szpitala. - Trochę się opierał, nie chciał robić problemów, pobrudzić samochodu krwią. Ale widać było, że z minuty na minutę jest z nim coraz gorzej - opowiada łamiącym się głosem kobieta.
Patrz też: Warszawa: Zadźgał policjanta bo mu zwrócił uwagę
Choć lekarze z warszawskiego Szpitala Czerniakowskiego starali się pomóc umierającemu, nie byli w stanie go ocalić. Przed śmiercią mężczyzna zdążył tylko pożegnać się z ukochaną żoną, którą do szpitala wezwała pani Renata. - Gdy dotarłam na miejsce, tylko na chwilę otworzył oczy. On wiedział, że to pożegnanie. Powiedział: "wybacz mi, kocham Cię" - opowiada, wybuchając płaczem pani Sylwia.
- Gdyby przyjechało pogotowie i już w karetce udzielono mu pomocy, mógłby żyć - nie ma wątpliwości zrozpaczona wdowa.
Sprawę tej koszmarnej śmierci trzeba wyjaśnić. Policja potwierdziła nam, że operator numeru 112 miał problem z dodzwonieniem się do pogotowia. Czy stało się tak, bo była tam zmiana dyżurów i przez to nikt nie odbierał? Rzecznik warszawskiego pogotowia Marek Niemirski (52 l.) twierdzi, że to niemożliwe. Na naszą prośbę sprawdził rejestry połączeń z numeru 112. Znalazł jedynie nagranie drugiej rozmowy, w trakcie której operator numeru 112 informuje dyspozytora pogotowia o tym, że było wezwanie z apteki i prosi o sprawdzenie, czy nadal potrzebna jest karetka.
Kto zawinił w tej sprawie? Wyjaśni to prokuratura Warszawa-Śródmieście, którą o koszmarnej sprawie poinformowała żona zmarłego mężczyzny. - Nie daruję im tego! - zapowiada.
Nie dało się dodzwonić
Tłumaczy Anna Kędzierzawska, zespół prasowy Komendy Stołecznej Policji:
- Operator numeru 112 odebrał rozmowę z apteki o godz. 18.55. Od godz. 18.56 próbował dodzwonić się do pogotowia, z którym połączył się dopiero o godz. 19.09.
To technicznie niemożliwe
Tłumaczy Marek Niemirski (52 l.), rzecznik stołecznego pogotowia:
- To technicznie niemożliwe, by dyspozytor nie odebrał telefonu, nawet podczas przejmowania stanowisk przez kolejną zmianę. U nas jest osiem stanowisk. Nawet jeśli któreś jest w danej chwili puste, to telefon odbiera ktoś siedzący obok.