- On taki zawsze był, że jak ktoś potrzebował pomocy, był gotowy skoczyć nawet w ogień - Aleksandra Adamek (43 l.), żona tragicznie zmarłego bohatera, wypłakuje oczy. - Tylko co teraz ze mną będzie?!
Nic nie wskazywało na to, że może dojść do tego potwornego nieszczęścia, gdy pan Henryk z grupą znajomych w upalny dzień wybrał się na brzeg jeziorka przy starej cegielni.
W pewnym momencie jeden z kolegów postanowił popływać. Wskoczył do wody i już nie pojawił się na powierzchni. Widząc to, pan Henryk natychmiast ruszył na ratunek. Od dziecka miał zaszczepione, że z wodą nie ma żartów, ale przecież on umiał pływać. Nie wiadomo na razie, co się stało. Być może tonący wciągnął go pod wodę. A może doznał szoku termicznego. W każdym razie i on zniknął z powierzchni jeziorka.
- Gdy wędkujący niedaleko mężczyzna zobaczył, co się dzieje, zadzwonił na telefon alarmowy policji - opowiada podinspektor Marek Korzonek z Komendy Powiatowej Policji w Krakowie. - Niestety, dla obu mężczyzn było za późno na ratunek. Wezwani strażacy wyciągnęli już tylko ciała. - Boże, co ja teraz zrobię? Dlaczego akurat nas to spotkało? - ubolewa wdowa.
Żałoba zapanowała też w domu pana Sylwestra w pobliskich Owczarach. Nieszczęśnik raptem dwa tygodnie temu wrócił z Francji. Był pełnym życia kawalerem.
- Przyjechał po śmierć - kwituje krótko załamana matka. - Boże, jak ja go kochałam.