- Andrzej i Grzesiek byli jak bracia. Jak ja teraz spojrzę jego matce w oczy?! - rozpacza mama sprawcy tragicznego wypadku, któremu grozi 12 lat odsiadki. Gospodarstwa rodziców Andrzeja G. (22 l.) i Grzegorza Z. (20 l.) dzieli tylko płot. - Znali się od dziecka. Byli jak bracia i każdą wolną chwilę spędzali razem - opowiada matka Andrzeja. Jej syn skończył III rok politologii na Politechnice Białostockiej, zaś Grzesiek - tegoroczny maturzysta - miał odziedziczyć 50-hektarowe gospodarstwo rodziców. Feralnego dnia obaj przyjaciele pracowali przy żniwach, pili piwo i snuli plany na wieczór.
- Mówiłam Andrzejkowi, aby nie brał samochodu, ale on mnie nie posłuchał - mówi przez łzy pani Krystyna. Po zmroku rozbawieni przyjaciele wybrali się na przejażdżkę samochodem Andrzeja. 22-latek jechał bardzo szybko. Na ostrym zakręcie drogi we wsi Ożarki-Olszanka stracił nagle panowanie nad kierownicą. Samochód wypadł z drogi, z hukiem przebił drewniane ogrodzenie, przejechał przez łąkę i zatrzymał się dopiero na następnym płocie.
Kierowcy nic się nie stało, ale jego pasażer nie miał tyle szczęścia... Andrzej wyciągnął z samochodu zalanego krwią Grzegorza i próbował ratować konającego w jego ramionach przyjaciela. Wezwał pogotowie, ale śmiertelnie rannego 20-latka nikt już nie mógł ocalić - zmarł w szpitalu na skutek odniesionych ran.
Badanie alkomatem wykazało, że Andrzej G. miał w organizmie 1,42 promila alkoholu. Trafił do aresztu w Zambrowie i wkrótce stanie przed sądem. Nie tylko zabił swojego przyjaciela, ale i zmarnował całe swoje życie - za jazdę w stanie nietrzeźwości oraz spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym grozi mu nawet 12 lat więzienia. - Chciałabym cofnąć czas - mówi załamana pani Krystyna.