Kompletnie pijany wsiadł z dzieckiem do wozu strażackiego i o mało wszystkich nie pozabijał. Gdy tylko Kamilek usłyszał syrenę strażacką, natychmiast z wypiekami na twarzy rzucił się w kierunku remizy. Ojciec obiecał mu zabrać go na akcję, a on marzył o tym, by zostać strażakiem. Płonęły pobliskie pola. Raptem kilometr od siedziby straży z Roztoki (woj. dolnośląskie). Ojciec zebrał pięciu strażaków i do wozu wsadził jeszcze uradowanego synka. W ferworze gorączkowych przygotowań nikt nie zwrócił uwagi, że Edward C. słania się na nogach. Zawyły syreny, wóz ruszył z kopyta... Do pożaru jednak nie dojechał. Na pierwszym zakręcie pijany Edward C. stracił panowanie nad wozem strażackim i z ogromną siłą uderzył w drzewo. - Pamiętam tylko jak wypadłem przez okno i w coś uderzyłem - opowiada Kamil, który teraz leży w legnickim szpitalu. Także pozostali strażacy powypadali z samochodu. Mają liczne rany. Połamane ręce i nogi. Patrząc na totalnie zniszczoną kabinę auta, aż trudno uwierzyć, że wszyscy przeżyli tę katastrofę.
- Myślę, że życie uratował mi medalik Matki Boskiej, który niedawno dostałem - tłumaczy chłopczyk i łapie się za głowę. - Tak bardzo boli, zawołaj pielęgniarkę - prosi przez zaciśnięte zęby.
Chłopiec ma złamany obojczyk, pękniętą czaszkę i posiniaczone całe ciało. Chociaż ojciec przez własną głupotę omal nie pozbawił go życia, to z marzeń o życiu strażaka zrezygnować nie chce. - Od zawsze chciałem być strażakiem, tak jak mój tata - opowiada Kamil C.
Tymczasem jego ojciec, Edward C., ze złamaną nogą, ręką oraz wstrząśnieniem mózgu przebywa w szpitalu w Świdnicy. Dzień po wypadku jeszcze dobrze nie wytrzeźwiał. - Nie wiem, co się stało - to jedyne, co udało się mu powiedzieć. Sprawą zajęła się prokuratura i policja. - Za spowodowanie wypadku w stanie nietrzeźwości grozi do 3 lat więzienia. - mówi Magdalena Krauze z dolnośląskiej policji.