Kosiarkę własnoręcznie zrobił kilka lat temu ktoś z rodziny Michała Walczaka. Wziął silnik od pralki, zamontował nóż do koszenia trawy, zrobił konstrukcję z metalu i drewna. Do tej pory kosiarka sprawdzała się znakomicie. Często więc pożyczał ją ktoś z rodziny.
Tym razem trafiła na podwórko Tomka. Chłopiec w sobotę po południu najpierw poszedł popływać z kolegami w miejscowym stawie, po powrocie do domu miał skosić trawę. Włączył kabel do prądu, dla wygody ściągnął buty. Wtedy jego ciałem wstrząsnął potworny dreszcz. Tomek padł nieprzytomny na ziemię.
- Akurat przechodziłem koło jego domu - opowiada Michał Walczak. - Pomyślałem sobie, że wstąpię do środka, porozmawiam. Gdy wszedłem na podwórko, Tomek leżał na ziemi. Zadzwoniłem po pogotowie, a sam zacząłem go reanimować. W jego oddechu czuć było jednak śmierć. Nie mogłem nic zrobić - wspomina. Lekarze mogli tylko stwierdzić zgon.
- Musiało być jakieś przebicie prądu na kablu. Ale sprawdzałem ją wcześniej, wszystko działało bez zarzutu. Gdybym mógł przewidzieć, że stanie się taka tragedia, wyrzuciłbym tę kosiarkę na złom - zarzeka się Michał Walczak.
Policja zatrzymała do wyjaśnienia rodziców chłopca. Oboje byli pod wpływem alkoholu. Zostali jednak zwolnieni, bo uznano, że śmierć chłopca to nieszczęśliwy wypadek. W Kłocku wszyscy są wstrząśnięci jego śmiercią. - Nie mogę się z tym pogodzić. On traktował mnie jak rodzonego starszego brata. Kiedyś mówił, że chciałby być w dorosłym życiu taki jak ja - mówi załamany Michał Walczak.