Przez całe życie była uosobieniem dobra, mądrości i ciepła. Jestem dojrzałym, doświadczonym człowiekiem, ale czuję się jak osierocone dziecko. Tylko ten, kto przeżył taką stratę, wie, jak to boli - wyznaje w rozmowie z "Super Expressem" wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski (64 l.). 29 września zmarła mu mama, Halina Niesiołowska z domu Łabędzka. Miała 89 lat.
Mój dziadek, Bronisław Łabędzki, został za zorganizowanie strajku szkolnego zesłany na Syberię. Później wyemigrował do USA, gdzie poznał moją babcię i już wspólnie podjęli decyzję o powrocie do ojczyzny. Babcia wówczas spodziewała się dziecka - mojej mamy Haliny. Mama urodziła się w styczniu 1920 roku w Łęczycy, niemal kilka dni po przyjeździe dziadków do kraju. Pamiętam, jak w rodzinie żartowało się, że gdyby podróż potrwała nieco dłużej, mama urodziłaby się na pełnym morzu. Ostatecznie dziadek Łabędzki kupił majątek Mroga Dolna i tam urządził rodzinny azyl.
Koleżanka córek Piłsudskiego
Mama została wysłana na naukę do Warszawy. W tej samej szkole uczyły się córki marszałka Piłsudskiego. Z rozbawieniem wspominała, jak pewnego dnia któraś z nich była niegrzeczna. Nauczycielka poleciła jej przyprowadzić ojca. Można sobie wyobrazić, jakież było jej zdziwienie, kiedy następnego dnia w szkole zjawił się marszałek w pełnym mundurowym rynsztunku. Według planu rodziców, mama miała przejąć dworek wraz z gospodarstwem. Została więc wysłana na nauki do szkoły rolniczej w Snopkowie. Edukację niestety przerwał wybuch wojny. Rodzina straciła cały majątek. W 1940 roku mama wzięła ślub z moim ojcem, Januszem Niesiołowskim, który mieszkał w sąsiednim majątku Nadolna koło Brzezin. Ojciec był bardzo dzielnym człowiekiem, walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, kampanii wrześniowej, był żołnierzem AK. Ja, mój brat Marek i siostra Ewa zostaliśmy wychowani w tradycji patriotycznej, ale przede wszystkim w ciepłym, kochającym domu. To wspaniały prezent, jaki niosę ze sobą przez całe życie. Z mamą byłem ogromnie związany. Była aniołem, uosobieniem dobroci. Jednym z najtrwalszych wspomnień z dzieciństwa jest dzień naszej przeprowadzki. Mieszkaliśmy wówczas w Łodzi, miałem 4 lata. Rodzice przeprowadzali się i na kilka godzin zostałem oddany pod opiekę babci. Pamiętam narastający we mnie niepokój, niemal fizyczny ból związany z nieobecnością mamy. Wreszcie po kilku godzinach, które dla mnie były długie niczym wieczność, przyjechał po mnie ojciec i pojechaliśmy do nowego domu. Na jego progu czekała na mnie moja piękna mama ze swoim cudownym uśmiechem.
Odeszła w pokoju z dzieciństwa
Przed laty, już w wolnej Polsce, udało nam się odkupić rodzinny majątek mamy - Mrogę Dolną. Mama z powrotem zamieszkała w domu swojego dzieciństwa. Mieszkał tam też mój brat Marek, który wspaniale opiekował się naszą mamą.
Przez ostatni rok była właściwie nieprzytomna, bez kontaktu, i wymagała bardzo intensywnej pielęgnacji. Pamiętam takie zdarzenie z czasów, kiedy mama, choć bardzo chora, miała jeszcze kontakt z rzeczywistością. Dyskutowaliśmy z bratem w jej obecności o czymś niezwykle intensywnie. I nagle mama, która już się właściwie nie odzywała, powiedziała łagodnym głosem: "Maruchna, rób tak, żeby było wszystko dobrze". Genialne w swojej prostocie, prawda?
Jest w tym jakaś sprawiedliwość, że ostatnie lata życia mama mogła przeżyć w domu, w którym zaczynała je jako mała dziewczynka. Spoczęła w rodzinnym grobie, tuż obok ojca.