Dawno, dawno temu urodziłam się w Poznaniu, w związku z tym jestem teraz w sile wieku, z przewagą wieku. Mój rodzinny dom był harmonijny i zasobny. Miałam nianię, była jeszcze pokojówka, kucharka i człowiek do palenia w kaflowych piecach. Tatuś był doktorem wszech nauk lekarskich, miał prywatną praktykę i bardzo dobrze zarabiał. Mama na przykład w prezencie za urodzenie mnie dostała mały sportowy samochód. Tym samochodem wraz ze mną na rękach niani wjechała do magazynu z kapeluszami. Potem już nigdy więcej nie zasiadła za kierownicą.
Miałam pół roku, gdy do mojego kojca włożono szczeniaka wyżła. Od wczesnego dzieciństwa towarzyszy mi zapach sierści i gorący psi jęzor. Ale nie mam żadnych uczuleń i alergii.
Byłam dzieckiem nieznośnym. Często przychodziła do nas ciotka. Kiedyś usłyszałam, jak kucharka powiedziała: "To ta, co kawałka chłopa w życiu nie widziała". Więc jak przyszła ta ciocia, to ja grzecznie zapytałam, czy to prawda, że ciocia kawałka chłopa w życiu nie widziała. Miałam wtedy 3 lata. Ciocia się obraziła i więcej nie przyszła.
Lalkami nie bawiłam się, za to bawiłam się w teatr od wczesnego dzieciństwa, uwielbiałam też przesiadywać w kuchni. Nie lubiłam kaszki, wolałam śledzie.
A z tym teatrem to było tak. Podczas wojny ludzie, ze względu na godzinę policyjną, "przyjaźnili się" z klatkami schodowymi. Zapraszałam więc dzieci z sąsiedztwa, rozdawałam role i robiłam teatr. Żadne tam królewny i krasnoludki. Wymyślałam prawdziwe dramaty, musiał być mąż, żona, kochanek i zdrada. Obsadzałam się w głównych rolach, jak się później okazało, miały to być jedyne główne role w moim życiu.
Ale wojna zburzyła moje szczęśliwe dzieciństwo, Niemcy wysiedlili nas z Poznania. Pamiętam, jak przyszli do naszego domu. Ja, mała dziewczynka, zwymiotowałam na ich widok.
Tato w 1939 trafił do więzienia w Moabicie, straszliwego miejsca kaźni dla Polaków. Biżuteria mamy, pieniądze rodziny, wszystko poszło na wykupienie taty. Tato wrócił do nas w Wigilię 1941 roku.
Następnie zamieszkaliśmy w Warszawie, gdzie ja podjęłam na własną rękę walkę z okupantem. Wymyśliłam sobie taki oto sposób. Uciekałam z domu i Kruczą szłam do Al. Jerozolimskich. Ulicę patrolowali zawsze dwaj gestapowcy lub żandarmi. Wchodziłam między nich i rozpychałam ich. Oni zazwyczaj coś tam burknęli. Kiedyś mama zauważyła, że uciekłam i poszła za mną. Kiedy zobaczyła, że weszłam między tych gestapowców i jeden z nich chwycił za kaburę, omal nie dostała zawału, bo mogłam przecież zginąć. Wtedy dostałam od niej dyscypliną. Pierwszy raz w życiu. Drugi raz dostałam na Wybrzeżu...