Dziwi buta proboszcza, który tak rozwścieczył ludzi z Parciak. Mieszkańcy mazowieckiej wsi zarzucali mu pijaństwo, wyzywanie ministrantów, zasypianie podczas mszy świętej i spowiedzi oraz pobieranie horrendalnych sum za kościelne sakramenty.
Nic nie pomagały telefony do kurii w Łomży, błagania i protesty. Wściekli ludzie w końcu wzięli sprawy w swoje ręce. Podczas niedzielnej mszy siłą ściągnęli kapłana z ołtarza i wyrzucili go ze świątyni. Następnie wymienili w drzwiach zamki i wymontowali klamki. Po wszystkim ksiądz Pilarski zaszył się gdzieś, nie odbierał telefonów i kontaktował się tylko z najbliższymi zausznikami.
Nam udało się go spotkać przed plebanią, gdzie pakował swój dobytek. Po długich namowach zgodził się za pośrednictwem "Super Expressu" powiedzieć parafianom, co o nich myśli. Zawiodą się jednak ci, którzy liczyli na słowo przepraszam. - Niech mi dadzą święty spokój - mówił podirytowany kapłan. - Te wszystkie zarzuty są nieprawdziwe. Ja byłem proboszczem tu przez 13 lat. Ale moja noga już nigdy więcej w tym kościele nie postanie! - wygrażał mieszkańcom. W tym czasie jego pomocnicy pakowali na przyczepkę cały dobytek proboszcza, w tym jego ukochany gołębnik.
Po chwili sam ksiądz wsiadł za kierownicę i z piskiem opon ruszył z podwórka niewykończonej i obskurnej plebanii do swojego luksusowego domu położonego kilkaset metrów dalej.
Kto zastąpi wyklętego proboszcza na jego stanowisku? Tego jeszcze nie wiadomo.