- Ten wypadek był dla mnie szokiem, bałem się, że już nigdy nie zobaczę żony - wyznaje "SE" Kazimierz Kutz.
Ten dzień brutalnie wrył się w pamięć państwa Kutzów. - Wydarzył się cud. Gdyby nie opatrzność, już by mnie tu nie było - zwierza się nam Iwona Kutz. - To było tuż przed urodzinami mojego męża - wspomina. - Około godz. 10 rano czekałam na zmianę świateł na skrzyżowaniu w podwarszawskich Otrębusach. Kiedy można było już jechać, ruszyłam za samochodem przede mną, ale niespodziewanie uderzyła we mnie wielka ciężarówka - wspomina. - Później już nic nie pamiętam - tłumaczy pani Iwona. Trafiona w bok przez wielkiego tira toyota pani Iwony jak zabawka przeleciała przez skrzyżowanie i wpadła do przydrożnego rowu. Ranna pani Kutz prawie miesiąc spędziła na oddziale intensywnej terapii. - Miałam przebite oba płuca, pęknięty mostek, w 12 miejscach złamane żebra. Pęknięty pierwszy kręg w kręgosłupie, uszkodzone kolejne, wstrząs mózgu... - wylicza. - Chyba przez tydzień leżałam nieprzytomna - opowiada. - Ale cieszę się, że żyję, bo samochód został całkowicie zniszczony i oddany na złom. Lekarze i policjanci powtarzali mi, że to prawdziwy cud. Ich zdaniem powinnam być martwa, bo nic nie chroniło mnie przed uderzeniem tira - mówi. Kazimierz Kutz jest przekonany, że żona wyszłaby z wypadku bez szwanku, gdyby zadziałały poduszki powietrzne. - Nie odpaliła żadna z nich - mówi oburzony. - To było dla mnie wielkie zaskoczenie, bo kupując takie auto, kierowaliśmy się względami bezpieczeństwa. Ciężarówka i tak uderzyła w nią przy niewielkiej prędkości. Aż boję się myśleć, co by było, gdyby wjechała szybciej. Zażądałem od producenta samochodu wyjaśnień i będę walczył o zadośćuczynienie.
Pani Iwona pod troskliwą opieką męża powoli wraca do zdrowia. - Mam jeszcze trudności z oddychaniem, słabo chodzę i czasem kręci mi się w głowie, ale liczę, że z czasem uda mi się posklejać i wrócić do normalnego życia - mówi. Życzymy szybkiego powrotu do zdrowia.