- Śmierć rodziców zamknęła najlepszy czas mojego życia. Nigdy nie pogodzę się z tym, że odeszli - mówi córka śp. Lecha (61 l.) i Marii (67 l.) Kaczyńskich.
O śmierci ukochanych rodziców pani Marta dowiedziała się z telewizji. Postanowiła całą prawdę powiedzieć swoim córeczkom: Ewie (7 l.) i Martynce (3 l.). - Widziały, że jestem zdenerwowana, że płaczę. Starałam się ich nie oszukiwać. Wzięłam je delikatnie za ręce, klęknęłam i powiedziałam spokojnie: "Stało się coś złego. Rozbił się samolot. Dziadek Leszek i babcia Marylka nie żyją". Ewa nie chciała mi wierzyć. Powiedziała potem, że uwierzyła, gdy zobaczyła dwie trumny. Martynka wciąż to trawi. Jak mantrę powtarza: "Samolot się rozbił, dziadek i babcia nie żyją"... - mówi. - Ewie śnią się dziadkowie. Rozmawia z nimi. To niesamowite. Jest z nimi w jakimś przedziwnym kontakcie - dodaje.
W wywiadzie Marta Kaczyńska rozwiewa wątpliwości dotyczące decyzji pochówku pary prezydenckiej na Wawelu. - Gdy padła propozycja tego miejsca pochówku, długo się naradzaliśmy ze stryjem Jarosławem Kaczyńskim. To my dwoje podjęliśmy ostateczną decyzję - potwierdza.
O swoich przeżyciach Marta mówi z przejęciem. - Co czuję? To tak, jakby ktoś wyszarpał część mnie. I człowiek zostaje taki bezradny. Rozpacz mija. Ale został ból. Taki tlący się ból. Rana, o której wiem, że się nie zagoi - wyznaje. I mimo że od katastrofy minęły już blisko dwa miesiące, smutek po stracie ukochanych rodziców ani trochę nie zelżał. - Jestem osobą wierzącą. Uważam, że oni gdzieś są. Czasami mam wrażenie, że są tuż-tuż, czuję ich obecność... Budzę się w nocy. Jestem zlana potem. To jest we mnie... - mówi.