Ta tragedia wstrząsnęła Polską. W poniedziałek 29 grudnia bracia wyszli z domu w Mokobodach pod Siedlcami i przepadli bez śladu. Szukano ich we wsi, nad rzeką, w sąsiednich miejscowościach, nawet w Warszawie, bo podejrzewano, że chłopcy urwali się do stolicy na sylwestra. Wszystko na próżno. Rodzice odchodzili od zmysłów, a strażacy metodycznie przeszukiwali Liwiec. I w końcu wyłowili z rzeki ciało Marcina. Już nie było wątpliwości, co się stało. Ale młodszego z braci, Pawełka, rzeka ukryła tak dobrze, że twardzi strażacy dali za wygraną.
- Powiedzieli, że trzeba czekać do wiosny, ale ja nie chciałem. Nie mogłem. Oni zawsze byli nierozłączni. Miałem pozwolić, żeby śmierć ich rozdzieliła?! - mówi pan Tadeusz. Dzień w dzień chodził nad rzekę. Przez dwa miesiące przeczesał po kilka razy każdy metr brzegu. - Czułem, że Pawełek jest gdzieś blisko. Modliłem się do Boga, żeby mi go oddał. I wczoraj mnie wysłuchał. Pod drugim brzegiem dostrzegłem jakiś kołek, a na nim zaczepioną szmatę. Coś mnie tknęło. Pobiegłem po zięcia, wzięliśmy bosaki i pędem wróciliśmy nad rzekę. Zaczęliśmy grzebać w wodzie i... on wypłynął! Był cały w mule. Miał go wszędzie, w nosie, w oczach, w ustach. A wyglądał tak niewinnie, że aż się rozpłakałem - mężczyźnie łamie się głos. - Ale teraz będzie mógł wreszcie spocząć na cmentarzu obok swojego brata...
Zobacz: Mokobody. Znaleziono ciało drugiego z braci, którzy zaginęli pod koniec ubiegłego roku
Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail