Czasy PRL nie były siermiężne dla dzieci komunistów. Monika Jaruzelska poznała dzięki swojemu ojcu luksusy, których w młodości nie zaznało żadne z dzieci b. prezydenta Lecha Wałęsy (71 l.) czy Bronisława Komorowskiego (61 l.). Nazywano ją "Czerwoną Księżniczką" i ten przydomek pasował do warunków, jakie stworzył jej ojciec.
Już jako małe dziecko była wożona seledynową wołgą albo czarnym mercedesem. Nosiła szykowne ubranka z NRD. W soboty wraz z dziećmi innych generałów była wożona do salki kinowej w MON, gdzie oglądała poszerzone, niedostępne dla innych wersje "Bolka i Lolka". Aż do końca studiów miała ochronę i dowody osobiste wystawione na różne nazwiska. - Raz to było nazwisko mojego ówczesnego chłopaka, innym razem panieńskie nazwisko babci, jeszcze innym - Jastrzębska. Na wszystkich chyba posterunkach MO wiedzieli, że Jastrzębska to jest ta - wspomina Jaruzelska w książce "Towarzyszka panienka".
Zobacz też: Brudne sekrety rodziny Jaruzelskich
Zdarzyło się, że Fidel Castro (88 l.) przysłał do ich domu banany. Kubańskiego dyktatora poznała zresztą osobiście. - Wszystkie posiłki jedliśmy z Fidelem na luksusowej łodzi. Wieczorem z Fidelem karmiliśmy delfiny - pisze. Innym razem gościł ją i jej ojca północnokoreański dyktator Kim Ir Sen. W tym ogarniętym głodem kraju przyjęto ich niezwykle wystawnie. Jedli m.in. rosół. - W tym rosole pływały rybki welonki. Z jakichś glonów miały zrobione ogonki i płetwy, miały też oczka i pływały każda w inną stronę. Ani nie opadały na dno, ani nie wypływały na wierzch - rozkoszuje nas wspomnieniami jednej ze swoich podróży do prawie 50 krajów świata, podczas której towarzyszyła ojcu.
Polub se.pl na Facebooku