Monika Jaruzelska (50 l.) postanowiła opowiedzieć swoje trudne dzieciństwo i dorastanie bez ojca, zajętego ciągle polityką i władzą. W książce "Towarzyszka panienka" córka Wojciecha Jaruzelskiego (90 l.) wini ojca za swoją samotność, ale też wypomina mu wprowadzenie stanu wojennego, którego konsekwencją była masakra w kopalni "Wujek". I mimo że Monika Jaruzelska miała wówczas 18 lat, to doskonale pamięta tamte tragiczne dni grudnia 1981 r. - ( ) Ojciec po raz pierwszy zadzwonił 16 grudnia. I powiedział zmienionym głosem: "Moniczko, stało się coś strasznego, stała się wielka tragedia"... Chodziło o górników zabitych w kopalni "Wujek". Wtedy dotarła do mnie w pełni groza sytuacji i świadomość jego odpowiedzialności za wszystko. Nogi się pode mną ugięły. Już wiedziałam, że ta tragedia zaciąży na całej naszej rodzinie być może na zawsze - wspomina w książce Monika Jaruzelska.
W rozmowie z "Super Expressem" córka autora stanu wojennego nieco zmienia ton książkowej wypowiedzi, stara się jednak mocniej bronić ojca przed osądzaniem go jako odpowiedzialnego za śmierć górników. Mówi, że tragedia w "Wujku" była "strasznym wypadkiem", podyktowanym emocją chwili. - Ojciec bierze odpowiedzialność za cały stan wojenny, którego jedną z konsekwencji była również tragedia w kopalni "Wujek". Natomiast nie bierze bezpośredniej odpowiedzialności za śmierć górników. To, co wydarzyło się w kopalni 16 grudnia 1981 r., nie było przez władzę planowane. To był straszny wypadek, którym zarządziły emocje, ale nie było to celowe działanie władzy - opowiada nam dziś Monika Jaruzelska.