Pani Maria i jej syn Krzysztof (35 l.) odpoczywali po pracy, gdy nagle kobieta poczuła swąd spalenizny. Wyszła do przedpokoju i wtedy uderzyły w nią kłęby dymu. Zaalarmowała śpiącego syna. Próbowali sami gasić ogień, ale z powodu gęstego dymu nie mogli nawet dostrzec płomieni. Musieli uciekać z domu. Wezwali straż pożarną, ale ta - zdaniem rodziny - całkowicie nawaliła.
- Strażacy przyjechali dopiero po półgodzinie, a do tego prawie nie mieli ze sobą wody - opowiada pani Maria. - Na dodatek hydrant obok naszego domu nie działał - dodaje. Potwierdza to miejscowa straż. - Hydranty rzeczywiście nie działały, jednak to już nie nasza wina. Ale to nieprawda, że wozy przyjechały bez wody. Być może ta pani tak mówiła, bo była w stresie - mówi Cezary Grygo, rzecznik straży w Mońkach. Rodzina Kiszłów straciła wszystko. Czy jest ktoś, kto zechce jej pomóc?