Skandal! Morderca naszej córki dostał tylko 15 lat

2010-05-16 23:35

Niepojęte! Ponad rok temu życie Bartłomieja (61 l.) i Zyty (55 l.) Kotów legło w gruzach po tym, jak ich zięć Marek W. (33 l.) z zimną krwią zaszlachtował nożem ich córkę Monikę (†30 l.). Zrobił to na drugi dzień po tym, jak Sąd Okręgowy w Lublinie lekkomyślnie wypuścił go z aresztu, gdzie trafił za znęcanie się nad żoną.

Zrozpaczeni rodzice żyli jedynie nadzieją, że tym razem zwyrodnialec dostanie to, na co zasłużył, surową karę. Jak bardzo się mylili! Ten sam sąd potraktował mordercę najdelikatniej jak mógł!

- Powinni od razu wypuścić go na wolność, jak go tak bardzo lubią - mówi pani Zyta. Ogromny żal i szok po ogłoszeniu wyroku sprawia, że matce zamordowanej przez potwora kobiety na usta ciśnie się jedynie szyderstwo. Oskarżyciel żądał 25 lat, sąd stwierdził, że to stanowczo zbyt sroga kara.

- Skazuję Marka W. na 15 lat więzienia - oznajmił przewodniczący składu sędziowskiego Piotr Łaguna. Skąd taka pobłażliwość? Nie wiemy. Jawność sprawy została wyłączona ze względu na dobro osieroconych chłopców, mimo sprzeciwu rodziny zamordowanej.

Rzecznik sądu, sędzia Artur Ozimek radzi poczekać na pisemne uzasadnienie wyroku. Taki dokument musi powstać, bo prokuratura zaskarżyła skandaliczny werdykt. - Sąd ma na to 14 dni - tłumaczy sędzia Ozimek.

Wiemy jedynie, że Marek W. w długim, ponadgodzinnym przemówieniu końcowym przekonywał, że bardzo żałuje, kocha dzieci i kochał żonę. Ronił łzy. Po wysłuchaniu wyroku na powrót stał się zimnym, pozbawionym emocji potworem.

- Wtedy też ich przekonał, że będzie dobrze - nie może darować sobie Bartłomiej Kot, wspominając sytuację ze stycznia ubiegłego roku. Po kolejnej awanturze, którą pijany Marek W. urządził w domu, policjanci skuli go w kajdany, a Sąd Rejonowy w Opolu Lubelskim kazał go aresztować. W lutym, dzięki temu, że sąd ujął się za aresztantem, bandyta znalazł się na wolności.

- Nie znęcał się nad nią drastycznie, a ona oddawała razy - uzasadniał uchylenie aresztu. Feralnego dnia, nazajutrz po wyjściu na wolność, Marek W. poszedł po swą żonę do pracy. Dochodziła czwarta po południu. Krzyczał na nią i pchał, żeby szybciej szła. W domu zaczął ją bić.

- Idźcie do babki, bo chcę zabić waszą mamę - ryknął jedynie do struchlałych ze strachu synów Karola (9 l.) i Szymona (7 l.). Wybiegli nie oglądając się za siebie. Gdy zaalarmowani przez nich bliscy przyszli na pomoc, było za późno. Dorota W. nawet nie zdążyła zdjąć kurtki. Cały dom był dosłownie skąpany we krwi. Ofiara bandyty miała poderżnięte gardło. Policjanci złapali bestię po kilku minutach. Jeszcze wtedy odgrażał się, że wszystkich załatwi.

- Jak tak dalej pójdzie, ten człowiek wyjdzie po siedmiu, ośmiu latach... Co wtedy? - pani Zyta boi się nawet myśleć o tym, jaki koszmar ją czeka. Miejmy nadzieję, że sąd apelacyjny uzna, że Marek W. zasługuje na bardziej surową karę.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki