Gdy jednak zabił jadącego rowerem kolegę ze wsi, Marcina Muszyńskiego (19 l.), wyszedł z niego obrzydliwy tchórz. Uciekł z miejsca wypadku, skazując błagającego go o pomoc chłopaka na śmierć w męczarniach. Trzęsący się ze strachu morderca ukrył się w... wersalce, z której wyciągali go policjanci.
Wiedział, co robi
- Jego żona przekonywała nas, że nie ma go w domu. Dobrze, że dokładnie to sprawdziliśmy - cieszy się Cezary Grochowski z policji w Białej Podlaskiej. Drżący niczym liść osiki morderca przyznał się, że potrącił rowerzystę i pił wcześniej alkohol. Alkomat pokazał 1,3 promila.
Marcin S. swym czerwonym autem z przyciemnionymi szybami lubił pokazać, kto rządzi na drodze. Rozgrzany kilkoma głębszymi kręcił silnik na najwyższe obroty, pędząc leśną szosą nieopodal swej rodzinnej wsi. Na zakręcie auto wpadło w poślizg i bokiem sunęło przez kilkadziesiąt metrów. Dosłownie zmiotło jadącego rowerem Marcina Muszyńskiego. Chłopak nie miał żadnych szans na ucieczkę, samochód wlókł go jeszcze ze sobą, zanim wylądował pomiędzy drzewami. Pijakowi nie spadł nawet włos z głowy, ale jego ofiara wyła z bólu.
Pijak wiedział doskonale, kogo skrzywdził. Mieszkali w odległości zaledwie kilku kilometrów od siebie. Jednak nie znalazł w sobie ani krzty ludzkich uczuć.
Mógł przeżyć
- Marcin był jeszcze przytomny, głośno jęczał. A ta zaraza po prostu poszła sobie w las - Marianna Muszyńska (72 l.), babcia 19-latka, odchodzi od zmysłów. Lekarze powiedzieli jej, że chłopak mógł przeżyć. Babcia w dłoni ściska zdjęcie Marcina. Tylko tyle jej zostało po ukochanym wnuku. Grzecznym, pracowitym, który co rano wychodząc do szkoły nie zapominał rzucić w jej stronę kilku miłych słów: "do zobaczenia babuniu, będę wieczorem". Ale wnuczek już nigdy nie wróci.
- Chciał zostać żołnierzem zawodowym - płacze Hanna Sypek (47 l.), matka chrzestna. Wysoki i postawny, miał ku temu wyjątkowe predyspozycje. Wszystkie plany i marzenia zabrał mu pijany Marcin S. Bezwzględnemu sprawcy grozi nawet 12 lat więzienia. Sąd aresztował go już na trzy miesiące.