Andrzej K. w 1994 roku razem z kolegą Piotrem S. zabili 19-letnią wówczas Beatę S., mieszkankę Zacisza. Mordercy remontowali jej dom. Nagle uderzyli zaskoczoną kobietę metalowym prętem w głowę, zaczęli dusić, a na końcu utopili w wannie. Sprawcy ukradli jej 90 tysięcy dolarów i 2 kilogramy złota. Obaj wpadli w listopadzie 1997 roku. W 2001 roku stanęli przed sądem, który skazał ich na 25 lat więzienia. Trafili za kraty. Ale w 2006 roku Andrzej K. ze względu na zły stan zdrowia żony otrzymał na okres świąt Bożego Narodzenia trzymiesięczne zwolnienie warunkowe i przepadł bez śladu.
Policjanci szukali go wszędzie, ale bezskutecznie. Prawda o tym, gdzie się ukrywa, wyszła na jaw dopiero w zeszły poniedziałek. Okazało się, że mężczyzna zerwał kontakty ze swoją rodziną, załatwił sobie fałszywe papiery i wyjechał pod przybranym nazwiskiem najpierw do Anglii, gdzie pracował jako mechanik samochodowy, a potem do Irlandii. Tam zamieszkał w miasteczku Urlingford, oddalonym 125 kilometrów od Dublina i zaczął nowe życie. Nikt z mieszkańców nie wiedział, kim naprawdę jest. Andrzej K. miał tam wszystko. Pracę na cały etat, kartę medyczną, rachunki bankowe i dwa samochody. Przestępca, gdy przyszli po niego funkcjonariusze, udawał, że nie wie, o co chodzi. Nawet kiedy pokazali mu widniejący na liście gończym jego portret, wyparł się swojej tożsamości. Zdradziły go jednak odciski palców i charakterystyczne tatuaże na nadgarstkach.
- Z informacji poddanych przez śledczych w Irlandii wynika, że w ciągu dwóch tygodni zostanie przewieziony do kraju, gdzie dokończy odbywanie zasądzonej kary więzienia - tłumaczy Mariusz Mrozek ze stołecznej policji. - Za to, że nie wrócił do zakładu w wyznaczonym terminie, grożą mu jeszcze dodatkowe 3 lata więzienia.