"Super Express": - Jak dawny eurosceptyk czuje się jako kandydat do Parlamentu Europejskiego?
Marian Krzaklewski: - Szanowny panie redaktorze, szanowni Czytelnicy "Super Expressu": nigdy nie byłem eurosceptykiem. Zdecydowanie prostuję to, co próbują - z przykrością stwierdzam, że po części skutecznie - imputować mi moi przeciwnicy polityczni. Ich insynuacjom przeczą fakty. Zanim oficjalne instytucje państwowe rozpoczęły negocjacje z Unią Europejską, jako przewodniczący NSZZ "Solidarność" byłem afiliowany przy europejskich organizacjach związkowych. W sprawie integracji nasze stanowisko było konstruktywne, choć wskazywaliśmy na zagrożenia i zabiegaliśmy o zabezpieczenie w przyszłej umowie akcesyjnej spraw ważnych dla Polski. Nie będzie uproszczeniem, jeżeli powiem, że Solidarność była w Unii Europejskiej, zanim jej członkiem stał się cały kraj. W czasach gabinetu Leszka Millera związek i rząd mocno różniły się w ważnych kwestiach związanych z obecnością Polski w Unii. Wówczas pozwalałem sobie na uwagi, że ludzie, którzy swego czasu bardzo pieczołowicie dbali o to, aby Związek Sowiecki dalej wpływał na Polskę i z chęcią podróżowali do Moskwy, później stali się gorliwymi euroentuzjastami i zmienili kierunek podróży - do Brukseli. Właśnie wtedy to środowisko nazwało mnie przeciwnikiem UE. Z drugiej strony cieszę się, że te osoby zaakceptowały dobrodziejstwa wolności, którą wywalczyliśmy także dla nich.
- Unia Europejska nie zgodziła się na plan restrukturyzacji polskich stoczni. Ocena Mariana Krzaklewskiego, związkowca...
- Za czasów rządu AWS-UW stocznie w Szczecinie i w Gdyni były spółkami prywatnymi, a stocznię w Gdańsku objęto procesem naprawczym w trakcie upadłości - upadłość ogłosił jeszcze rząd SLD. Wówczas stowarzyszenie Solidarni ze Stocznią Gdańską przedstawiło program polegający na wsparciu kredytowania produkcji. Ze składek społecznych - z wykupu cegiełek - zagwarantowaliśmy kredyt w wysokości ponad 20 mln dolarów na budowę dwóch kontenerowców. Później Stocznia Gdynia kupiła Stocznię Gdańsk. Rząd SLD, stosując system dotowania, doprowadził de facto do renacjonalizacji tych podmiotów. To wywołało dramatyczną reakcję komisarza ds. konkurencji. Owa reakcja zbiegła się w czasie z początkiem kryzysu, gdy na olbrzymią skalę zaczęto stosować w Europie subwencjonowanie banków i przedsiębiorstw - w znacznie większym stopniu niż w przypadku polskich stoczni. Powiedzmy też sobie jasno: w ostatnim okresie przed podpisaniem traktatu akcesyjnego należało ostro postawić kwestię sektora stoczniowego i zbrojeniowego, starając się wynegocjować okres przejściowy. Zrobiły tak Niemcy, Francja, a Polska nie.
- Co teraz ze stoczniami?
- Uważam, że ponownie powinno się rozpatrzyć ich sytuację już w warunkach kryzysu. Mój komitet będzie postulował przyjęcie krytycznego dokumentu dotyczącego przeglądu programu LeaderShip 2015 związanego z sektorem stoczniowym.
- W trakcie gdy opracowywano społeczny projekt konstytucji - popierany przez AWS - był pan zwolennikiem tworzenia prawa na gruncie polskim. Teraz zdecydowana większość obowiązującego u nas prawa jest stanowiona w Brukseli.
- Przyjmuję to z pełnym spokojem. Widzimy przecież, że w obszarach, które podlegają szczególnemu zainteresowaniu z naszej strony - kwestiach pracowniczych i wartościach rodzinnych - praktycznie całość prawa jest stanowiona przez kraj, bez ingerencji Unii. Więcej, podsumowując nasze pięciolecie w Unii: jednym z negatywnych aspektów - spowodowanych przez nas samych - jest to, że za wolno dostosowujemy nasze prawo do prawa europejskiego.
- Co pan sądzi o traktacie lizbońskim?
- Jeżeli powiedziało się A - co uczyniliśmy, przystępując do Unii - należy powiedzieć też B. Traktat trzeba podpisać. Jest on korzystny także dla związków zawodowych, gdyż w sposób bardziej konkretny niż obecnie zabezpiecza kwestie dialogu społecznego, które moglibyśmy zawrzeć w haśle: Europa społeczna.
- Dlaczego startuje pan do wyborów europejskich z listy bliższej przedsiębiorcom - pracodawcom - niż pracobiorcom?
- Wśród senatorów PO trzech do niedawna było przewodniczącymi regionalnych struktur Solidarności, w całym klubie parlamentarnym Platformy jest około 30 członków Solidarności. Ciekawie pan to ujął: lista przedsiębiorców. Przyjmę ten punkt widzenia, jeżeli nazwiemy ich przedsiębiorcami politycznymi. Nie mam nic przeciwko nazwaniu mnie przedsiębiorcą politycznym. Cenię w działalności politycznej przygotowanie eksperckie, które skutecznie pozwala wpływać na kwestie społeczne i ekonomiczne. Mam z PO umowę - jestem na ich liście jako osoba, która od wielu lat pracuje nad pozycją Polski w UE. Ale równie ważne dla mnie jest to, że Platforma wchodzi w skład Europejskiej Partii Ludowej, która należy do nurtu chrześcijańsko-demokratycznego - z jej wrażliwie społeczną częścią w pełni się identyfikuję. Wcześniej niż wielu ekspertów twierdziłem, że w EPL powinien znaleźć się również PiS - polska reprezentacja w Brukseli byłaby wówczas niezwykle silna.
- Nad obecnością na tej samej liście osób o poglądach odmiennych - jak np. Danuta Hübner - przechodzi pan do porządku dziennego?
- Zapewne jej poglądy aktualnie mieszczą się w spectrum EPL. Nie sądzę, żeby zdecydowała się kandydować tylko jako ekspert. Ja przynajmniej, aby działać, muszę się utożsamiać z partią czy organizacją.
- Wymownie zabrzmiało: "aktualnie mieszczą się". Pasowałoby to do pańskich uwag odnośnie osób, które zmieniły kierunek podróży z Moskwy do Brukseli.
- Nie rozmawiałem z panią Hübner na ten temat. Ja działanie na niwie Parlamentu Europejskiego traktuję również jako możliwość przenoszenia na grunt europejski wartości, które są niezwykle szanowane w Polsce - wartości chrześcijańskich. Chciałbym, aby UE w szerszy sposób brała pod uwagę ten rodzaj refleksji. Niedawno premier Luksemburga powiedział, że konstrukcję zjednoczonej Europy należało rozpocząć od traktatu aksjologicznego dotyczącego systemu wartości. W pełni się z tym zgadzam. Z braku poszanowania tych wartości - z załamania zasad etycznych - wyniknął kryzys ekonomiczny. Europa oddaliła się od zasad chrześcijańskich, co nie znaczy, że odeszła od nich na zawsze.
- W wywiadzie udzielonym "Super Expressowi" w kwietniu ubiegłego roku powiedział pan: "PO ma program sytuacyjny tworzony ad hoc". Czyli nie przeszkadza panu to, że Platforma nie proponuje rozwiązań całościowych?
- W przypadku koncepcji wyborów do Parlamentu Europejskiego zostałem mile zaskoczony. Jest to program całościowy. Stawia się w nim na osoby przygotowane pod względem merytorycznym oraz na strategię - nie ma więc tu na szczęście postępowania ad hoc.
- Podczas ostatniej manifestacji związkowców pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie doszło do starć z policją. Po czyjej jest pan stronie?
- Nie wolno do tego podchodzić na zasadzie: kto ma rację. Takie konflikty wpisane są w koszt wolności i demokracji - każdy w nich ma swoje racje. Najlepszym rozwiązaniem jest dialog oddalający nas od tego typu bezpośrednich konfrontacji.
- Wskutek zapowiadanych manifestacji Solidarności rząd postanowił przenieść rocznicowe uroczystości 4 czerwca z Gdańska do Krakowa.
- Nie demonizujmy tych sporów. To bardzo ważna rocznica - dla mnie, jak dla wielu, bardzo osobista. Uroczystości trzeba zorganizować, miejsce jest mniej 21istotne. Nawet gdyby te uroczystości nie były zakłócone - ja w tym czasie będę pracował, prowadząc na Podkarpaciu swoją kampanię. Odnośnie źródła niepokojów uważam, że rząd powinien rozmawiać ze stoczniowcami.
Marian Krzaklewski
Były przewodniczący NSZZ "Solidarność", założyciel i lider AWS. Kandydat PO do Parlamentu Europejskiego