O nowym odkryciu co do okoliczności ostatniego lotu feralnego Tu-154M napisała "Rzeczpospolita". W sobotę, 10 kwietnia, radca polskiej ambasady w Kijowie Dariusz Górczyński przebywał w Smoleńsku, gdzie miał zorganizować przyjęcie delegacji z polskim prezydentem na czele.
Około 8 rano czasu polskiego (do tragedii doszło o 8:41) radca informował centralę w Warszawie o złych warunkach pogodowych nad smoleńskim lotniskiem. - Byłem na 100 procent przekonany, że samolot nie będzie lądował w Smoleńsku. Mgła była bardzo gęsta, nic nie było widać - powiedział "Rz" radca Górczyński.
Przeczytaj koniecznie: Kontrolerzy ze Smoleńska nie mieli uprawnień, by sprowadzić tupolewa na ziemię
Dziennikarze twierdzą, że pół godziny przed tragedią ambasada RP w Mińsku otrzymała polecenie, by przygotowała się na ewentualne przyjęcie Tu-154M na lotnisku i zorganizowanie przejazdu oficjeli na uroczystości do Katynia.
W planie lotu tupolewa oprócz Smoleńska wyznaczono dwa lotniska zapasowe - w Mińsku i Witebsku (również na Białorusi, niedaleko granicy z Rosją). Gdyby załoga postanowiła lądować w którymś z tych miejsc, uroczystości upamiętniające mord katyński byłyby opóźnione o około trzy godziny. Jednak co najważniejsze, prawdopodobnie nie doszłoby do tragedii, w której zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński z małżonką.
Jak pisze "Rzepa", piloci tupolewa nie otrzymali przygotowanej dla MSZ depeszy o warunkach pogodowych nad Smoleńskiem z godziny 8:00. Dysponowali jedynie prognozą wojskowych służb meteorologicznych z godziny 5:00. Procedury i przepisy dotyczące lotów z najważniejszymi osobami na pokładzie nie przewidują wymiany informacji między ministerstwem spraw zagranicznymi a załogą samolotu, dla której prognozy meteorologiczne przygotowują służby lotnicze. Urzędnicy MSZ nie mieli obowiązku informować pilotów o złej pogodzie.
Patrz też: Na wraku tupolewa nie ma już żadnych śladów. Za pięć dni nad szczątkami stanie namiot
MSZ myślał, że tupolew z Lechem Kaczyńskim wyląduje w Mińsku
Zaledwie 40 minut przez katastrofą smoleńską urzędnicy ministerstwa spraw zagranicznych byli przekonani, że prezydencki tupolew z Lechem Kaczyńskim i małżonką na pokładzie wcale nie wyląduje w Smoleńsku, ale poleci do Mińska lub Witebska. MSZ wiedział o gęstej mgle nad Smoleńskiem, ale nie poinformował o niej pilotów - nie miał takiego obowiązku, bo nie przewidują tego przepisy.