Choć jest schorowany, bezduszne urzędasy nie chcą mu dać nawet marnej renty. - Czego potrzebuję? Pomocy dobrych ludzi. Jakiejkolwiek. Bo nie wyjdę na ulicę i nie będę żebrał. Trochę honoru jeszcze mam - zaciska pięści pan Stanisław.
Po 23 latach harówki w budownictwie pan Staszek ciężko się rozchorował. - Lekarze stwierdzili u mnie poważną chorobę kręgosłupa w odcinku szyjnym i lędźwiowym. Do tego doszła choroba stawów. Ból był tak silny, że nie mogłem dłużej pracować - opowiada załamany. Na domiar złego stracił pracę. - Dziś nie mam z czego żyć. A o wykupieniu leków to ja mogę tylko pomarzyć. Dostaję 444 zł z opieki społecznej. Prawie 270 zł alimentów płacę na swoją 12-letnią córeczkę. A raczej komornik mi zabiera, bo jak nie miałem na jedzenie i przestałem płacić, to sąd nasłał na mnie komornika - opowiada z bólem w głosie. Ale to nie wszystko! Musi zapłacić jeszcze 120 zł czynszu za mieszkanie w zrujnowanej kamienicy i 45 zł za gaz. - Na życie zostaje mi kilkanaście złotych - rozpacza pan Poddenek. Starał się o rentę, ale urzędasy odesłały go z kwitkiem. - Odmówili. Tłumaczyli tym, że nie miałem przepracowanych ostatnich pięciu lat bez przerwy. Ale jak ja miałem pracować, jak czasem ból jest tak silny, że nie mogę się ruszyć? Do tego doszły wrzody żołądka... - załamuje się. - Nie mam do nikogo żalu, ale chciałbym mieć choćby na chleb - podkreśla pan Staszek.