Państwo Rapaczowie mieszkają w budynku strażnicy w podkrakowskich Myślenicach. Dlatego gdy feralnej nocy pani Aneta (28 l.), mama trójki rodzeństwa, straciła przytomność, syrena wzywająca na pomoc strażaków wyła długo i głośno. Przycisk alarmu wciskał sześcioletni Bartuś, najstarszy z rodzeństwa.
- Wieczorem nie czułam się najlepiej, bolała mnie głowa, zażyłam tabletkę, ale nie przechodziło - opowiada pani Aneta. Nie pamięta, kiedy upadła, ale w przebłyskach świadomości zdążyła zawołać syna. W tym czasie pan Marcin (31 l.), mąż Anety, pracował na nocną zmianę w położonym nieopodal zakładzie. Gdy usłyszał dźwięk syren, próbował dodzwonić się do żony. W końcu odebrał syn. - Gdy przyjechałem na miejsce, strażacy już byli, podawali żonie tlen. Gdyby nie Bartek, nie wiem, jakby się to skończyło - dodaje.
Rodzice nie kryją dumy z syna. - Gdy byłam w drugiej ciąży, uczyłam go, co ma robić w razie wypadku. Mąż pracuje, często jestem sama z dziećmi. Jak widać, ta nauka nie poszła na marne - mimo zwichniętej w trakcie upadku ręki, wzruszona mocno przytula synka.
A co na to mały bohater? - Każdy może uratować ludzkie życie - przyznaje z dziecięcą skromnością.