Super Express: - Wielu ekspertów twierdzi, że jedynym skutecznym lekarstwem na kryzys w naszym kraju jest jak najszybsze dołączenie do strefy euro. Co pan na to?
Ryszard Bugaj: - Wcale nie tak wielu. Ja bardzo krytycznie odnoszę się do takiej tezy. Bowiem dramatyczny - i prawdziwy - problem, przed którym stoimy, to pogłębianie się recesji. Szybkie wprowadzenie pakietu realnej polityki antykryzysowej nie jest możliwe. Musimy dbać o kurs, a żeby dbać o kurs - nie możemy sobie pozwolić na niskie stopy procentowe. Powodują one bowiem odpływ walut zagranicznych. Jeżeli chcemy wojować o utrzymanie się kursu waluty, musimy prowadzić bardzo konsekwatywną politykę fiskalną. To znaczy, że rzeczywiście trzeba zdusić deficyt.
- Czy duszenie deficytu może odbywać się taką drogą, jaką proponuje obecnie minister finansów Jacek Rostowski?
- Jestem wobec niej bardzo sceptyczny. Obawiam się, że polityka ta przyniesie rezultat przeciwskuteczny. Jeżeli się założy bardzo niski budżet - budżet bardzo pasywny - to bardzo łatwo może się okazać, stawiam taką hipotezę, że potem wzrost będzie jeszcze mniejszy.
- Czym by to skutkowało w dalszej przyszłości?
- Może się okazać, że ktoś, kto usilnie dążył do obrony 19 mld złotych deficytu, w rezultacie swoich działań znajdzie się z ręką w nocniku. To znaczy, że ten deficyt będzie musiał wynieść np. 30 mld złotych. Bo to nie jest tak, że rząd może zupełnie dowolnie ograniczać wydatki. W momencie, kiedy spadłyby dochody państwa, trzeba byłoby się liczyć z potrzebą ograniczania wydatków, które są ustawowo zabezpieczone - np. wypłaty emerytur. Zamiary ministra Rostowskiego nie mieszczą się w głównym nurcie światowej i europejskiej polityki gospodarczej. Proszę zauważyć, że mimo zapowiedzi rządu, że będzie wszelkimi środkami dusił deficyt i wydatki, kurs jednak leci na łeb na szyję. W najwyższym stopniu niepokojące są wypowiedzi ministra finansów i premiera, którzy mówili, że większego deficytu nie da się sfinansować.
- Rząd proponuje, aby Polska weszła do "poczekalni" ERM II w maju lub czerwcu bieżącego roku...
- Jeżeli tak się stanie, niewątpliwie wypłyniemy na wzburzone morze. Nawet jeżeli przyjmiemy, że wstąpienie do strefy jest korzystne, to czy należy podejmować ryzyko po to, aby znaleźć się w Eurolandzie rok lub dwa lata wcześniej? Łudzić ludzi, którzy pożyczyli pieniądze, że po wstąpieniu do strefy euro kurs złotówki dramatycznie się umocni, nie jest uczciwe.
- Dlaczego?
- Po pierwsze, nie sądzę, aby tak się stało. Po drugie, nie sądzę, aby w naszym interesie było przyjęcie euro przy kursie poniżej 4 zł. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, raczej przy kursie 4,50. Ci, którzy już teraz płacą wysokie raty, będą je płacić dalej - tak samo wysokie! A czy rząd im o tym powiedział wyraźnie? Nie zrobił tego. Pewnie dlatego, że jest to grupa docelowa Platformy Obywatelskiej. Na tezie: "my dążymy do umocnienia kursu złotówki, abyście wy płacili mniej", budują swój kapitał polityczny. Ale przecież jest to polityka krótkowzroczna, bo prawda szybko wyjdzie na jaw. Pojawia się jeszcze pytanie, czy Euroland chciałby teraz naszej obecności w swoim gronie?
- Premier mówił, że jest przeciwny wprowadzeniu euroobligacji. Ich emisję postulują rządy największych państw Unii Europejskiej...
- Ta wypowiedź premiera jest żenująca. A minister Nowak powinien wylecieć z roboty za głupstwa, które rozpowiadał. Mamy problem z kompetencjami tego rządu.
- Na temat tego "co by było, gdyby" możemy rozmawiać w sposób mniej hipotetyczny, od czasu, gdy do strefy euro przystąpił nasz sąsiad - Słowacja.
- Realną ocenę członkostwa Bratysławy w strefie euro będziemy mogli dać za dwa lata, kiedy zobaczymy, co się dzieje ze słowackim eksportem. Na razie widzę, że Słowacy przyjeżdżają do Polski na zakupy. To znaczy, że w Polsce jest wytwarzane coś, co możemy skutecznie sprzedawać na Słowacji.
- Wspomniał pan o eksporcie. Słowacja z eksportu uzyskuje ok. 60 proc. PKB, Polska zaś ok. 40 proc...
- Przypomnę, że kraje starej strefy euro miały jeszcze większy udział obrotu handlu zagranicznego w PKB.
- Czy to ma znaczenie?
- Ma to znaczenie dla konwergencji struktury cen. W Polsce różnice cen w stosunku do strefy euro są pewnie jeszcze silniejsze niż w przypadku Słowacji. Jeżeli przyjmiemy euro przy kursie 4,50 zł, będziemy mieli wiele świadczeń w wysokości 120 euro.
- Raczej nie w "wysokości", lecz w "niskości"...
- Do tego, prawdopodobnie, tanieć będą samochody, ale drożeć będzie żywność. Ludzie o niskich dochodach i świadczeniach mogliby się znaleźć w dramatycznej sytuacji. Pojawiłyby się naciski, żeby im jakoś dopłacić - ze wszystkimi tego skutkami dla budżetu...
- Jest pan bardzo krytyczny wobec rządu. Czy w niczym w tej sprawie pan się z rządem nie zgadza?
- Zgadzam się, że powinniśmy dać jasny przekaz światu, że w Polsce nie istnieje spór o to, "czy", lecz "kiedy" - kiedy wprowadzić euro.
- Bez kompromisu się nie obejdzie, a to towar w polskiej polityce deficytowy...
- Wkładem PiS w ten potrzebny kompromis powinna być zgoda na zmianę konstytucji, a wkładem PO deklaracja, że do strefy euro nie wstąpimy wcześniej niż w roku 2015. Do tego czasu kryzys na rynkach finansowych powinien się wyszumieć... Trzeba mieć przynajmniej taką nadzieję. Tymczasem premier nawołuje drugą stronę do kapitulacji, a nie do kompromisu. Pomijając już to, że minister Rostowski Jarosława Kaczyńskiego bije po twarzy, obraża. To jest absurdalne. Szczególnie on nie ma do tego prawa, skoro próbuje naprawiać budżet, który na jego wniosek został uchwalony półtora miesiąca temu. Doprawdy nie dał dowodu, że jest człowiekiem kompetentnym.
Ryszard Bugaj
Ekonomista, doradca prezydenta RP